wtorek, 30 września 2014

Piernik dyniowy dobrym towarzyszem w czasie choroby

Tak bardzo się cieszyłam z piątkowych wyników badań, że niestety wieczorem wypowiedziałam tragiczne zaklęcie, dzwoniąc do mamy: "Idę na rekord, mamo, za chwilę będzie rok, jak jestem zdrowa". Nie udało się uzyskać życiówki, heh. W sobotę już czułam rano gardło, ale nie chciałam dopuścić do siebie myśli, że będzie mi coś więcej, niż chwilowe osłabienie. Całą niedzielę bolało, mniej lub bardziej, ale dziarsko uszykowałam kaszę jaglaną do pracy na dwa dni, przygotowałam ciuchy rowerowe... Gdy budzik zadzwonił o 5:15, wiedziałam, że odpadam, że czas na lekarza. Liczyłam, że uda się bez antybiotyków, jeśli szybko zareaguję. Na razie się udało. Tylko angina, 
ale nie pomogły negocjacje i cały tydzień mam być w domu. Cudownie.
Niedzielne ciasto ucierane ze śliwkami nie urosło, więc wczoraj, imieninowo dla Michała, upiekłam najzwyklejszego murzynka. A na obiad oprócz zupy dyniowej, której ugotowałam 8-litrowy garnek, racuchy od white plate. Co za rozpusta. Nie dość, że nie ćwiczę, to jeszcze co drugi dzień piekę ciasta. Po tym tygodniu będę miała co robić w Pure...
Zupę oczywiście zamrożę, zawsze robię właściwie każdej zupy za dużo i mrożę - za 2-3 tygodnie, gdy po pracy wypadnie nam np. kino, będziemy mieli szybką przekąskę, taki błyskawiczny obiad/kolację.
Murzynek nie wyrósł, dziś więc postanowiłam zrobić, krok po kroku, wg przepisu, zrobić piernik dyniowy. Od Bistro Mamy. Odpuściłam orzechy, których Michał chwilowo nie może jeść. Dyni dałam więcej (1,5 szklanki), cukru niecałe pół szklanki. I tyle z modyfikacji. Dla mnie za słodkie (dałabym maksymalnie 1/3 szklanki cukru), dla Michała idealne. To najważniejsze.


Ogłoszenie:

Och, tak mi się marzy dżem z zielonych pomidorów. Czy ktoś z Was wie, gdzie w Poznaniu je dostanę?
Czy już teraz w ogóle za późno?



niedziela, 28 września 2014

Uzależniam się...

...łatwo, przyznaję. Od pysznego jedzenia, od dobrych ludzi, od wielu innych rzeczy. Uzależniam się łatwo, bo mocno się angażuję - w związki, relację, nowe znajomości, nowe miejsca. Wchodzę we wszystko na maksa. Trzeba mnie tylko pilnować, by nie puściło, by nie uciekła motywacja. Bo często u mnie jest tak, że równie szybko odpuszcza, z różnych powodów, a potem wrócić jest ciężko. 
Jak nigdy czuję, że nie mogę teraz odpuścić, w związku z różnymi planami, o których opowiem,
 jak już zacznę wcielać je w życie.

W Pure jest fantastycznie! I niebezpiecznie blisko, bo tylko 2,5km od domu, więc wsiadam na rower 
i po chwili jestem. A klub jest czynny do 22:30, więc... sami widzicie, że uzależnić się łatwo.

Michał miał w tym tygodniu dość poważną akcję z dentystą, więc po pracy gotowałam papki dla niego, ścierałam jabłko, by mógł sobie przygotować ryż z jabłkiem (kupił jogurt owocowy, ale nasze żołądki i kubki smakowe już nie tolerują takich rzeczy - za słodkie, nie da się tym najeść), a potem jechałam do Pure. Ten tydzień był wyjątkowy, byłam tam sześć dni pod rząd, szybko tego chyba nie powtórzę, chociaż nie miałam nie wiadomo jakiego wycisku, bo większość zajęć miałam wciąż nie aerobowych.

W ramach umowy, którą podpisałam, miałam do wykorzystania 2 treningi personalne. Wybrałam prowadzącego zdrowy kręgosłup, ponieważ pomyślałam, że jako biegacz, zrozumie mnie doskonale. Oczywiście się nie pomyliłam. W poniedziałek najpierw kilkanaście minut rozmawialiśmy (tzw wywiad medyczny) o moich chorobach, schorzeniach, kontuzjach, sporcie, jaki uprawiam lub uprawiałam. 
Był też pomiar (waga, woda, tłuszcz- same przyjemności...) Potem zabrał mnie na trening interwałowy na bieżnię. Wiedząc, że nie mogę biegać, maszerowałam pod górę. No nie było łatwo, szczególnie, że chciałam jednocześnie rozmawiać i trzymać fason ;) A potem było rozciąganie. 
Z tym tłuszczem było chyba ponad 30%, więc mam co robić... Ale nie dołuje mnie to, wprost przeciwnie. Działamy, działamy, nie gadamy, bo jest dużo do zrobienia!

We wtorek był oczywiście zdrowy kręgosłup. W czwartki również są takie zajęcia, ale nie sposób uczestniczyć we wszystkim, w czym by się chciało, bo oferta klubu jest naprawdę bogata. I należy wybrać mądrze, nie za mało, nie za dużo, ale 3 razy w tygodniu to zdecydowanie za mało... Trudne decyzje, serio.  A grafik się zmienia, od kolejnego tygodnia będzie core training we wtorki, więc musiałabym zrezygnować ze zdrowego... Zobaczymy, zobaczymy. Zajęcia jak zawsze były ciekawe, instruktor nie rozczarowuje - naprawdę nie sposób się nudzić, a to "tylko" zabawy z dużą piłką.

Kolejnego dnia umówiliśmy się na drugi trening personalny. Najpierw chwila na orbitreku, a potem zabrał mnie do kącika, który będzie moim ulubionym w Pure. Znajdują się tam grube maty, na których mogę się rozciągać lub ćwiczyć brzuszki, bosu do ćwiczenia równowagi (z którą u mnie katastrofalnie niestety), piłki rehabilitacyjne i lekarskie, wałki do rolowania, TRXy i inne ciekawe gadżety. Extra, naprawdę! Pięknie wprowadził mnie w świat tych gadżetów i pokazywał, co do czego służy. Czułam się się, jak w sklepie z zabawkami! Oczywiście jednocześnie nie odpuszczał ćwiczeń, więc nie mogłam się nacieszyć, ile chciałam, bo ... musiałam trzymać fason ;)

W czwartek było wyczekiwana joga i zastanawiałam się, czy będą asany na otwarcie bioder, 
jak obiecała instruktorka. Były, oj były. Oj, jakie miałam otwarte biodra po zajęciach! A jak wszystko czułam - bo nałożył się na to trening z poprzedniego dnia, który poczułam dopiero w czwartek popołudniu. Było ciężko, ale cudownie. Joga jest naprawdę porządna i konkretna w Pure. Mam dużą świadomość ciała i mięśni podczas ćwiczeń.

W piątek chciałam dać sobie luz, ale okazało się, że przez ząb Michała nie jedziemy do mamy, 
więc pojechałam na pół godziny na orbitrek, a potem poszłam na stretching... który w połowie był body artem. Extra! Szkoda, że ten prowadzący ma zajęcia tylko w środy i w piątki, bo właśnie w piątki byłabym pewnym gościem. Jak tylko piątek będziemy spędzać u siebie, na pewno zajrzę na zajęcia.

No i cóż, w sobotę nie mogło być inaczej: na fali jogowych uniesień, postanowiłam iść na druga jogę w tym tygodniu. Najpierw chwilę na rowerku i orbitreku, a potem 1,5h...znowu na otwarcie bioder! Instruktorka postanowiła kontynuować zajęcia z czwartku. Nieźle dała popalić, dziś bardzo czuję pośladki i plecy.
 Fajnie, prawda? ;)

Dziś już odpuszczam, jutro raczej też delikatnie. Chcę teraz więcej czasu spędzać na rowerku 
i orbitreku, może jako rozgrzewka przed zajęciami, choćby 30 minut? Bo jednak rowerek jest dla mnie najlepszy, jeśli mówimy o kolanach, a dokładnie o prawym, w którym odbudowuję chrząstkę. 
Ale o tym opowiem później, obiecuję.

Jadę po nowe spodnie i pasek, bo niedługo zostawię za sobą jeansy, które kupiłam w sierpniu... So nice, a jeszcze tyle do zrobienia, co to będzie, oj ;)


sobota, 27 września 2014

Pięć miesięcy bez mięsa i żyję/ Tortilla z guacamole

Pamiętacie, że w czasach gdy jedliśmy mięso i tak jedliśmy go mało? Był to indyk, który raz 
w tygodniu lądował na naszym obiedzie w ramach tortilli. Dawałam do tego ogórek zielony, sałatę, czerwoną fasolę i już. I trochę lekko czosnkowego sosu na jogurcie. Taki domowy fast food.
Od czerwca zmieniła się moja dieta (Michał również, ale co jakiś czas kupi sobie salami - np raz 
w miesiącu. No i u mamy zje kurczaka, ja już podziękuję), tzn wyeliminowałam mięso, całkowicie. Zostały nam tylko ryby. Tylko i aż. Nie ma tygodnia bez ryby, a najczęściej jemy ją 2 razy w tygodniu. Często i 3.

No i cóż. Zrobiłam sobie wczoraj badania, najważniejsze są żelazo, białko, witamina B12, witamina D, cynk. Niestety nie na wszystko miałam kasę, nadrobię to w okolicach lutego/marca, kiedy będę powtarzać badania. Obawiałam się o żelazo, chociaż jemy naprawdę różnorodnie i bogato, że tak to ujmę. A bogato dla nas oznacza zdrowo. Białko też cieszy!

Żelazo 117 (norma to 50-170)
Białko 6,6 (norma to 5,7-8,2)
Glukoza 86 (norma to 70-99)
Hemoglobina 13 (norma to 12-16)
Triglicerydy - 18 (norma <150)

;)



Wracając do tortilli. Ponieważ to fajny pomysł na szybki obiad w tygodniu, postanowiliśmy poszukać alternatyw. Inspirując się stroną Lidla (no wyobraźcie sobie), stworzyliśmy coś takiego:

TORTILLA Z GUACAMOLE

Na 4 tortille, czyli 2 głodne osoby potrzebujesz:

4 placki do tortilli
1 czerwona papryka
sok z połowy limonki
kolendra (najlepiej świeża, może być suszona lub mielona w ostateczności)
guacamole (awokado, czosnek, odrobina cebuli, pomidor, sok z limonki, oliwa z oliwek, sól, kolendra)
puszka czerwonej fasoli
sałata
ogórek zielony

PLACKI DO TORTILLI: 1 szklanka mąki pszennej + 1 czubata łyżka mąki kukurydzianej (dla koloru głównie)+ 1 łyżka oliwy z oliwek+ odrobina soli. Wszystko łączysz i wyrabiasz ciasto 15 minut (nie krócej niż 10 minut), aż będzie gładkie, elastyczne. Odstawiasz na ok 20-30 minut, a w tym czasie:

Przygotuj guacamole (wyżej znajdziesz wszystkie składniki, połącz je, poduś widelcem, dopraw do smaku i gotowe). Tu guacamole ma być bardziej płynne niż zwykle, więc nie żałuj oliwy.

Paprykę kroisz w podłużne paski i przesmażasz lekko (ja na grillowej patelni, z kapką oliwy) 3-5 minut, pod koniec posypujesz kolendrą, mieszasz.

Na dużą deskę wysyp odsączoną fasolę i poduś ją szeroką stroną dużego noża. Skrop sokiem z limonki (nie żałuj! Daję sok z min. ćwiartki). Nigdy nie dusimy na zupełną miazgę. Fajnie, jak coś chrupie.

Jak papryka ostygnie, wrzuć ją do jakiejś miski. Dodaj poduszoną fasolę, wymieszaj. 

Ogórek zielony może wylądować w jakiejś miseczce, pokrojony w plastry, sałatę porwij na kawałki.

Podziel ciasto na placki na 4 równe kulki. Rozwałkuj na bardzo cienkie placki. Rozgrzej dużą patelnię (bez tłuszczu, zawierają go placki!), smaż na dużym lub średnim ogniu ok 2-3 minuty z jednej strony, z drugiej już dużo krócej.

I teraz najprzyjemniejsze: placek smarujesz guacamole, na to pasta fasolowa z papryką, sałata, ogórek, zawijasz jak tradycyjną tortillę i pochłaniasz.

Jest dużo małych rzeczy do zrobienia przy tym obiedzie, ale zapewniam, że smak wynagradza wszystko. Poza tym ciasto odpoczywa w czasie, gdy przygotowujesz resztę, więc myślę, 
że wystarczy odrobina organizacji... ;)
Długo kupowaliśmy placki do tortilli, ale to głównie dlatego, że nie wiedzieliśmy, jak proste jest przygotowanie ich samemu! Kiedy następnym razem będziecie chcieli je kupić, spójrzcie na skład... To Was skutecznie przekona do przepisu powyżej.

Przyjemnego weekendu!





niedziela, 21 września 2014

Mój pierwszy tydzień w Pure - MOC!

Zaczęło się od pierwszych zajęć, które były darmowe i po nich miałam zdecydować, czy kupuję karnet na dłużej. Już jadąc tam, wiedziałam, że podpiszę ;)

Zdrowy kręgosłup. Zakochałam się w tych zajęciach z wielką piłką. Wcale nie było tak łatwo, jak kiedyś myślałam, ale nie odpuściłam żadnego powtórzenia, żadnego ćwiczenia. Instruktor po zajęciach pochwalił i zapytał, czy na pewno z powodu kontuzji kolana miałam 2-letnią przerwę od sportu, bo za dobrze mi poszło. Urosłam ;) i przyznałam, że ćwiczę coś w domu, a poprzedni miesiąc były i fitnessy u konkurencji, więc nie mogę powiedzieć, że nic nie robię, no ale wciąż za mało i potrzebuję kogoś nad sobą, by pilnował prostych pleców, żeby broda nie uciekała itd.
Umowę podpisałam i dziś kończę pierwszy tydzień w Pure Jatomi.

ZDROWY KRĘGOSŁUP był we wtorek - nie zamierzam tych zajęć odpuszczać, szczególnie, że na pierwszych zajęciach było super, ale w trakcie ćwiczeń czułam nawet lekki niedosyt. Błąd. Nie doceniłam instruktora. Następnego dnia ledwie wstałam z łóżka, a potem było tylko gorzej. Bardzo, ale to bardzo bolały mięśnie brzucha, na wysokości żeber. Ramiona również. Nie zamierzam się do tego przyznać prowadzącemu, oczywiście, bo przecież to TYLKO zdrowy kręgosłup...

W środę poszłam na STRETCHING i porządnie się rozciągnęłam. W przyszłym tygodniu pójdę już pewnie na jakieś aeroby, na razie... badam teren. Było bardzo fajnie, instruktorka dbała o każdego uczestnika, o właściwą postawę. Nie nudziłam się ani chwili. Bardzo mi się podobało, ale z takich nieaerobowych, wolę zdrowy kręgosłup i jogę. Chyba, ze przed stretchingiem pójdę do tej samej prowadzącej na aerobox. To będzie masakra - połączenie aerobicu i boksu. Ale już się napalam na te zajęcia!

JOGA jest w moim klubie 4 razy w tygodniu, ale pewnie będę chodziła tylko w czwartki, może czasem uda się też w poniedziałki. Jej największą zaletą jest to, że trwa 1,5h. Kosmos. Było nas sporo, a instruktorka dziwiła się, że mniej niż zwykle.. Widziałam, że poziom jest dość wysoki, od którego oczywiście znacznie odbiegam, ale nie zniechęca mnie to ani trochę. Praca, praca, praca. Ciągła paca nad sobą. I ze wszystkim sobie poradzimy. 
Mam ogromny problem z zamkniętymi biodrami i nierozciągniętymi stopami (z tego powodu nie potrafię np. usiąść na piętach). Po zajęciach rozmawiałam z prowadzącą, zapytałam, czy może polecić jakieś asany na otwarcie bioder i na stopy. Powiedziała, że za tydzień mam się przypomnieć przed zajęciami, to zrobimy całą jogę na otwarcie bioder. Jestem absolutnie zachwycona jogą. Wracałam trochę obolała (ramiona, uda), ale w piątek rano wstałam i czułam się cudownie. I to w jodze uwielbiam. Relaksuje na dłużej niż kilka godzin.

Obawiałam się co prawda jogi, bo w klubie jest dość głośno i słabo są wygłuszone sale do ćwiczeń. Nauczyłam się już nie słyszeć muzyki z sali podczas zajęć grupowych, ale czasem to trochę wkurza. Podczas jogi muzyka została wyłączona, więc mogliśmy słuchać jakichś kojących dźwięków na naszej sali. Nice.

A wczoraj jeszcze zrobiłam sobie 30 minutowy trening z Chodakowską, do czego dorzuciłam serię z hantlami, deską, brzuchami, co w sumie dało 45 minut dobrego wycisku. 

Ogromnym plusem jest to, że mam Pure 2,5km od domu, więc dojeżdżam rowerem i nie tracę zbyt wiele czasu, jak w przypadku poprzedniego klubu fitness. Bardzo się przed nimi broniłam, sama nie wiem, dlaczego. 

Dziś miałam iść na ABS+strech, ale wymiękłam. Poćwiczyłam w domu, wymyśliłam sobie taką serię: 20x squat+ 20 brzuszków + 20 sekund deski. I całość powtarzam 3 razy, za każdym razem robiąc inne brzuszki. Od jakiegoś czasu już tak ćwiczę. Przed wszystkim robię, oczywiście, 5-minutową rozgrzewkę, potem wspomniane ćwiczenia. Były też pompki, były rozciągania z gumą, próba z drążkiem się trafiła (nie udana znów...), hantle ponownie wzięłam do ręki (robię ćwiczenia z filmiku, 10 powtórzeń na każde ćwiczenie). A potem 10 minut rozciągania, nie zapomniałam też o grzbietach. Średnio je lubię, ale przy brzuszkach są konieczne - pamiętajcie! Chociaż 2 serie po 20 powtórzeń.

A jutro zaczynam kolejny tydzień w Pure i wierzę, że z kondycją będzie tylko lepiej, bo wszystko zależy ode mnie.

Przyjemności ;)




niedziela, 7 września 2014

Maltańska Klasyka Filmowa - "Tramwaj zwany pożądaniem", 1951

Sernik mango w Ruinie. Heaven.


Kino Malta Charlie rozpoczęło cykl "Maltańska Klasyka Filmowa". Na pierwszy ogień idzie "Tramwaj zwany pożądaniem", czyli jedno z arcydzieł, z którym nigdy nie byłam po drodze. Bo ciągle mówiliśmy, że najpierw trzeba przeczytać sztukę Tennessee Williamsa. Długo w Polsce nie była wydawana, a kiedy w końcu się udało, sprezentowałam ją kilka lat temu mamie, no i czeka wciąż 
na mnie. Dziś chcieliśmy iść na "Boyhood", ale zaczęłam przeglądać repertuar kin i znalazłam informację o cyklu w Malcie właśnie. Natychmiast zmieniliśmy plany. 
Cóż, przeczytamy po filmie i trudno.

Zerknijcie na harmonogram filmów, które proponuje Kino Malta, naprawdę warto. Już wiemy, że na większość z tych filmów chcemy się wybrać, mimo, że część widzieliśmy. Ale w kinie ogląda
 się przyjemniej. Prawie zawsze.

Przed filmem fajnie zrobić coś dla żołądka, dlatego wpadliśmy do Ruiny na kawę i sernik, dziś był 
z mango, mój ukochany!!! Po takim serniku wszystko jest łatwiejsze. Bo obudziliśmy się, jak na gigantycznym kacu, choć nic wczoraj nie piliśmy, ale przez piątek i sobotę przejechaliśmy 60km, więc chyba zmęczenie jakieś całotygodniowe zrobiło swoje.

Na film dotarliśmy na styk. Łącznie z nami na sali było 5 osób. Wiem, że pogoda była mało kinowa, ale serdecznie Wam polecam jednak takie klasyki oglądać właśnie w kinie. 
Dla mnie film prawie doskonały 9/10. Kto nie widział, niech koniecznie nadrobi.
Doskonali aktorzy, absolutnie doskonali. Wyszliśmy z kina jednak z uczuciem, że znamy ten motyw chorej psychicznie kobiety, która odwiedza swoją siostrę, a ta z kolei ma męża prymitywa. "Blue Jasmine". Nawet tego nie sprawdzamy, tak jesteśmy pewni. A skoro już o tym mowa, to też koniecznie obejrzyjcie, kto jeszcze nie widział.

Teraz chwila na ogarnięcie się i wciągniemy 2 odcinki "House of cards", bo znowu mieliśmy długą przerwę.

A od jutra tyramy znowu, na kolejny weekend. Wrzesień jest lepszy niż sierpień. 
To teraz musi być już tylko lepiej. Miłego tygodnia!