środa, 30 grudnia 2015

O moich kaloriach słów kilka

Nie mogłam spać w nocy. Myśli się kotłowały. Wstałam więc późno, zjadłam kanapki z pastą słonecznikową, którą wczoraj ukręciłam i czytałam długo, popijając cappuccio.

Dziś nie ma mowy o treningu, na którym się zniszczę. O jakimkolwiek nie ma mowy, bo jest jeszcze gorzej, niż wczoraj. Naprawdę nie wiedziałam, jak się dziś podnieść z łóżka. Dziś obowiązkowo znowu spacer po lesie (po ciemku?), a może i do kina? No i joga. Wczoraj tylko kilkanaście minut, ale pomogła, uśmierzyła ból mięśni, wyciszyła. Dziś zrobię dłuższą sesję.

Poniżej.
Kasza jaglana 60g, 10 orzechów laskowych, 2 łyżki pestek granatu, 2 suszone figi, 2 suszone daktyle, łyżeczka miodu (wiecie, że to razem 600 kcal?!). To już drugi tydzień, gdy liczę wszystko, zdarzyły się 2-3 dni, gdy nie chciało mi się i czasem też tak trzeba. Ale muszę liczyć jeszcze jakiś czas, bo okazało się, że jem dużo za dużo. A wtedy twoją ulubioną stroną staje się tabela kalorii, wespół z ile waży. Niestety. Dobrze wiedzieć, ile się zjada. Albo nie... :) 




To nie działa tak, jak się tego obawiałam: nie liczę kalorii, które nakładam na talerz, tylko zastanawiam się, czy na pewno potrzebuję 15 migdałów, czy wystarczy mi 10? Albo czy rzeczywiście muszę zjeść jaglankę za każdym razem z miodem i masłem orzechowym, czy może raz z tym, a kolejnego dnia z drugim nabijaczem kalorii? Bo chyba nie mam zapotrzebowania na 3500 kcal dziennie, prawda? I okazało się, że jestem najedzona, ale nie toczę się po posiłku itd. No i chudnę. Bez głodzenia się, a z dostarczaniem odpowiedniego paliwa dla osoby aktywnej. Za mną 2 tygodnie, zobaczymy, co będzie za miesiąc.

Do drugiego śniadania, które wspomniałam wyżej, włączyłam film. Krótki, ale bardzo niepokojący, wyreżyserował go młody Holoubek. Pocztówki z republiki absurdu.

A teraz wracam do łóżka z herbatą z tartym imbirem i książką, o.


 

Możesz zostać ile chcesz
obmyśliłam dla nas dobry plan
razem zestarzejmy się
wciąż tak mało jest dobranych par
Nie ma sensu szukać już
z nikim wcześniej nam nie było tak 


wtorek, 29 grudnia 2015

Co ja robię na siłce?

Michał zastanawia się dziś, co ja naprawdę robię, gdy mówię "Idę na trening" i z wielką torbą wybieram się na siłownię. Taaaak... Taka sytuacja (trening) ma miejsce 3-4 razy w tygodniu, ale nie udaje mi się zdążyć nigdy na zajęcia grupowe, więc ćwiczę sama, tzn bez opieki trenera. W tym tygodniu mam urlop, więc wczoraj zdążyłam. Jakoś nie wzięłam pod uwagę, że mogę mieć problemy wydolnościowe, skoro od dawna nie miałam. Tak, ale od dawna nie dostałam tak po dupie. Zaczęłam się dusić po 15 minutach (mam astmę), a lek, który nazywam shotem doraźnym, został w domu. Więcej tego błędu nie popełnię, w szatni myślałam, że się uduszę.

Ale do konkretów. 20% ćwiczeń zrobiłam od początku do końca. Tia.
Wszystko dlatego, że mimo częstych treningów, zawsze ćwiczę na tętnie w pełni przeze mnie kontrolowanym. Koniec z tym, tzn muszę przynajmniej raz w tygodniu iść na takie zajęcia. Nie tylko po to, by dostać dodatkowych bodźców i urozmaicić trening, ale również by się trochę zniszczyć. Nie ma wyników bez bólu, chyba że mamy przed sobą 10 lat. I tak cierpię dziś, po tym wczorajszym treningu, bo każde wstanie z kanapy sprawia ból okołu 50 mięśni, ale cieszę się. Przynajmniej wiem, ile pracy przede mną. Dużo.

Chodzę ostrożnie i powoli (trochę jak złoty robot z "Gwiezdnych Wojen"), z rękoma wysoko. Zjemy drugie śniadanie, jak tylko Michał wróci z biegu i pójdziemy na spacer do lasu. Muszę to rozejść.

A jutro idę znowu na zajęcia, znowu się skatuję, już to wiem. I już się cieszę.

Życzę Wam podobnych przyjemności :)


sobota, 26 grudnia 2015

Przeżyłam

Udało się, nie było najgorzej. Nie ukrywam, że wczorajsza butelka wina na sen ukoiła. 

To wcale nie jest tak, że tylko leżymy, jemy sernik (jogurtowy, nie taki ciężki!) i czytamy. Ale prawie. 

Tuż po przebudzeniu oboje wybiegliśmy do lasu. Aż się w głowie zakręciło od wysiłku na świeżym powietrzu! A może od emocji, who knows. Sporo biegaczy, sporo spacerowiczów, las pełen, czego nie lubię, ale za późno wstaliśmy, to narzekać nie wypada. To jednak budujące, że ludzie chcą się ruszyć z kanapy w święta, że odklejają się od telewizora (sic!) i odsysają od butelki wódki (fuj!). Obu rzeczy u nas brak, nie tylko w święta. 

Między pasztetem z batatów, barszczem na własnym zakwasie i ulepionymi przez nas pierogami, pamiętam o kompocie z suszu, który tak cudownie robi na trawienie. I cieszę się, że nasze święta nie są takie ciężkostrawne, bo po biegu porannym taki pasztet, który poza batatami ma też z sporo soczewicy, jest idealny (węglowodany+białko). Oboje marzymy mimo wszystko o jakimś ryżu, albo makaronie po prostu... Jutro pojawi się gość na obiedzie, to może coś takiego normalnego zjemy, mhm? 

Jutro też siłownia będzie otwarta. Porzucam sztangą i będzie zupełnie normalnie?





Teraz o przyjemnościach, bo obiecałam się zebrać do kupy.
Część prezentów powyżej. Tak się boję Ottolenghiego, bo poza rozdziałem mięsnym jest tam wszystko, co chciałabym zrobić. Cudowna, wymarzona pozycja. Boję się dlatego, że będę jeszcze więcej gotowała. Rzeczy Iwaszkiewicza to bardzo osobiste - Michał wie, jak kocham i cenię twórczość tego pisarza. Terzani - bo zawsze dostaję coś włoskiego, a okazało się, że "W Azji" to książka, o której myślę od dłuższego czasu, więc krzyknęłam "Skąd wiedziałeś?!", ponieważ nie podzieliłam się z nim planem jej posiadania. Ale Michał wie. Dziewięć lat razem robi swoje.
Harper Lee, bo oboje uwielbiamy "Zabić drozda". "Witajcie w raju", żebyśmy nigdy nie chcieli podróżować do kurortów i pamiętali o okrutnym przemyśle turystycznym, zwiedzając jakiekolwiek miejsca. A Detroit? Bo ciekawa jest historia upadku tego miasta, no i koleżanka Ren polecała, więc zakodowałam jakiś czas temu.

A teraz wracam do tych drobnych przyjemności, w jednej ręce trzymając widelczyk do ciasta, a w drugiej książkę.

 

środa, 23 grudnia 2015

Przeżyć

Praca, gotowanie, siłownia. Dzięki temu nie myślę. Ale gdy na chwilę się zatrzymuję, znowu boli. Och, śmierć bliskiej osoby tak bardzo obrzydza święta, to aż niewyobrażalne... Jeszcze 2 lata temu należałam do osób, która mówiły "Nie rozumiem, jak można nie lubić świąt!". A potem tata zrobił wszystkim numer stulecia i odszedł jakieś 40 lat za wcześnie. 

Nie mogę się otrzaskać.

Dostałam dziś nieoczekiwanie urlop. A od wczoraj siedzę i myślę. I tak kurewsko boli. Z różnych powodów. Ale głównie przez święta. Może pójdę na spacer? Jest 11 stopni na plusie, poudaję w lesie, że nie ma świąt, że już wiosna, a w okresie mniej świątecznym nie odczuwamy przecież tego smutku tak bardzo.

Chwilę odpoczywam przy cappuccio, z kotkowymi piernikami, przy książkach, ale w tym okresie trudno mi się skupić na słowie pisanym. Walczę z tym, by mniej myśleć.




Niezawodna Pepsi napisała, jak przeżyć święta. Nacisnę Hoku i powącham cytrusową chusteczkę i przeżyję. Taki mam plan na jutro i piątkowe popołudnie, a wieczorem będziemy już u siebie. Zjemy kilogram pistacji, obejrzymy Gwiezdne Wojny i posłuchamy jazzu. Będziemy dla siebie dobrzy, będziemy się kochać i zrobimy trening biegowy, bo siłownia w święta zamknięta. Ułożę postanowienia noworoczne, z których Michał będzie się śmiał, przygotuję sobie plan treningowy na styczeń. 

Jadę odebrać prezenty. A jutro muszę trochę poudawać i skóra mi cierpnie na samą myśl. 


Muzyka dobrze robi. 
Posłuchajcie pierożków. Odkryci jakiś czas temu, teraz dopiero odsłuchałam. Cudowna płyta. Cudowni, młodzi (okres maturalny!), piekielnie zdolni. 






Miłości! Mam nadzieję, że Wy nie będziecie musieli jutro udawać. Cieszcie się, jeśli tylko potraficie. Bądźcie ze sobą, tak naprawdę. A ja obiecuję się pozbierać do kupy. Na nowo.


 

poniedziałek, 14 grudnia 2015

Listopad kulturalnie


Listopad upłynął nam na świetnych filmach, doskonałym serialu i było też sporo czytania. Jak to zwykle w listopadzie. Mamy połowę grudnia i już wiem, że nie będzie to tak dobry miesiąc pod względem kulturalnym, ale na wszystko jest czas - uczę się tej równowagi w przyrodzie. Słucham siebie i robię, czytam, słucham, oglądam, gotuję to, na co mam aktualnie ochotę i siłę.

Poniżej krótkie podsumowanie:



KINO/FILMY

"Powrót do przyszłości" (1985)



Chyba nigdy wcześniej nie widziałam tego od początku do końca, a to jeden z ukochanych filmów z dzieciństwa Michała. Zajebisty, no przecież! Bawiłam się doskonale. Nie będę pisała, jak bardzo polecam, w końcu każdy z Was widział go kilka razy...

 

"Birdman" (2014)




Mistrzowski Michael Keaton i świetny jak zawsze Edward Norton w filmie, który opowiada o zapomnianym wielkim aktorze, który niegdyś grał superbohatera. Obecnie usiłuje udowodnić sobie i innym, że potrafi zrobić coś ważnego, coś istotnego. Postanawia wyreżyserować sztukę. Film gadany, ale nie nudny, jednak nie wybierajcie go, gdy jesteście zmęczeni. Doskonała realizacja, jestem pod wrażeniem.



"Sugarman" (2013)


Wciąż trudno nam wszystkim uwierzyć w to, że ta historia wydarzyła się naprawdę. Dokument o muzyku, który trafił na złych i chciwych ludzi. A on sam... Wzór do naśladowania. Jest ponad to wszystko, nierealnie skromny i przyziemny, jednocześnie zdolny, inteligentny i pogodzony całkowicie z losem. Myślałam, że tacy ludzie, jak on, są tylko w filmach, naprawdę. Koniecznie do obejrzenia. Muzyka - miód! Porównania do Boba Dylana nie są przesadzone, uważam.



SERIALE

"Homeland", sezon IV


Cóż, Homeland miał lepsze i gorsze momenty, ta seria należy do doskonałych. Nie da się oglądać po jednym odcinku. Trudno wytrzymać do kolejnej serii.



KSIĄŻKI


"Czarne psy", Ian MacEwan
Tak łatwo przegapić moment, w którym zaczynamy się od siebie oddalać...
McEwan pisze treściwie, konkretnie, nie wdając się w szczegółowe opisy krajobrazu, a skupiając na relacjach. Bardzo dobra pozycja.


"Makbet", William Szekspir
Rewelacyjna, czyta się z wypiekami na twarzy. Przejechałam niejeden przystanek, ponieważ czytałam ją w tramwaju, w drodze do pracy.
Podobała mi się w czasach licealnych i podoba się nadal. Szekspir jest wspaniały! 



"Tajemnica Brokeback Mountain", Annie Proulx
Przepiękna opowieść o miłości. Warto wrócić, po raz kolejny. Za trzecim razem równie mocno szarpie serce. 




"Z szynką, raz!", Charles Bukowski
O tym, jak trudno dojrzewać, gdy wokół masz samych idiotów, ojca, którego nienawidzisz (z wzajemnością) i matkę, która Cię nie rozumie. I w takim środowisku masz robić wszystko, by podążać własną drogą i pozostać sobą. I nie dać się. Na trzeźwo ciężko.




Nawet zdjęć dużo mniej robiłam w tym miesiącu. Listopad nigdy nie był dobry dla mnie, zawsze miałam wtedy największe załamania i doły. Nie cierpię tego miesiąca, jest ciemny, długi i szary. Dlatego najchętniej zaszywam się wtedy z książką w łóżku.



niedziela, 13 grudnia 2015

Makaron soba z sezamowym pesto z brokułów

Monika z Gotuje bo lubi zachwyca od dawna. Nie tylko przepisami, zdjęciami, ale również opisami pieczenia chleba i jej miłością do jego pieczenia. Coś obłędnego. A do tego mieszka w San Francisco. Marzenie. Miasto marzenie. Zapowiada powrót do Polski w najbliższych miesiącach, czego pojąć nie mogę, ale mam nadzieję, że otworzy w PL jakąś fajną knajpkę. Kto nie zna jeszcze jej bloga, niech szybko nadrabia!

Ostatnio pojawił się wpis na sobę z brokułowym pesto. Right on time, bo mamy paczkę tego makaronu i właśnie zastanawialiśmy, co z nim zrobić. Kupiłam go kilka miesięcy temu w Lidlu, na jakimś azjactykim tygodniu, chyba ok 3 zł kosztował. Wydawało mi się to niedrogo, więc wzięłam, by spróbować czegoś nowego. No i tak przeleżał. Ale Monika nas uratowała. Kupiliśmy brokuł, resztę składników zawsze mamy w domu, więc obiad dość błyskawiczny i niezbyt drogi.

Podoba mi się też wykorzystanie łodyg brokułu, które zwykle wyrzucam i zawsze mi ich szkoda.






SOBA Z SEZAMOWYM PESTO Z BROKUŁÓW


1 opakowanie makaronu soba (4 wiązki)
1 brokuł
1 łyżka oleju sezamowego
1 łyżka oliwy z oliwek
1 ząbek czosnku
1 łyżeczka startego imbiru
1 łyżka sosu sojowego
1 łyżka sezamu
szczypta pieprzu cayenne/chili
szczypiorek (do podania)


Gotujemy brokuł, podzielony na mniejsze różyczki, około 3 minut. Do wody dodajemy również pocięte na mniejsze kawałki łodygi.
Następnie przerzucamy go na rozgrzaną patelnię (z 1 łyżką oliwy z oliwek i olejem sezamowym - dość istotnym tutaj) i smażymy kilka minut na dużym ogniu.

Po ostygnięciu blendujemy go z pozostałymi składnikami (poza szczypiorkiem). Zostawcie sobie kilka łyżek wody z gotowania brokułu, dzięki jej dodaniu uzyskacie pożądaną przez Was konsystencję.

Po ugotowaniu makaronu, odcedzamy go, wrzucamy ponownie do garnka, dodajemy pesto. Całość posypujemy szczypiorkiem.

Enjoy, Misza zachwycony!


Zdjęcia potrawy na talerzach nie wrzucam, bo rozgotowałam makaron, więc słabo się nadaje, zresztą powyższe również, ale jest takie światło w ostatnich tygodniach, że nic nie wygląda dobrze - nie dotyczy tych, którzy mają wypasiony sprzęt. Ja pstrykam przecież telefonem...

Jutro pojawi się podsumowanie kulturalne listopada - wybaczcie, ale mam obsuwę ze sobą ostatnio...

Weekend spędziłam znowu w kuchni, piekąc pierniki z 1kg mąki, chleb i inne cuda. Żeby nadrobić cokolwiek z włoskiego i nie mieć wyrzutów sumienia chociaż na tym polu, słuchałam Rai2 i głównie audycji Niny Zili. Znacie ją na pewno z tego przeboju:



Swoją drogą, "Mine Vaganti" to jeden z moich ulubionych filmów ostatnich kilku lat!

Miłego tygodnia, nie dajcie się zwariować przed świętami, prezenty są najmniej ważne, serio!



czwartek, 3 grudnia 2015

To nie jest kraj dla starych ludzi

Długo szukaliśmy miejsca na tegoroczne wakacje. Zależało nam na ciszy, braku imprez wokół, braku głośnej młodzieży, ważny był jakiś kawałek lasu, morze lub jezioro (z naciskiem na to drugie, bo nad polskim morzem jest głośno i drogo, poza tym nie można się kąpać, ze względu na zajebiście niską temperaturę wody). Rozumiecie już, że szukaliśmy miejsca dla emerytów. Żeby w ciszy poczytać książkę, rano zrobić trening biegowy, popołudniu pogotować, zdrzemnąć się godzinkę, potem jakaś kawka, ping pong w świetlicy, wypasiona kolacja, do której otworzylibyśmy wino,  po kolacji scrabble, memory i MacGyver do snu. Takie retro wakacje. Tak bardzo nasze. Cudownie odpoczęłam.

Ale nie było łatwo znaleźć takiej bazy, bo większość oferuje wypoczynek wśród tłumów, z dyskoteką za rogiem i innymi cudownymi atrakcjami. Albo jesteśmy za starzy, albo się nie nadajemy, no już nie wiem. Byliśmy blisko zrezygnowania z wyjazdu, dosłownie. Bo zależało nam też, by być ok 2 h drogi od Poznania, co utrudniało poszukiwania.

Ale rzutem na taśmę się udało coś znaleźć, choć na miejscu i tak zmieniliśmy nocleg. Jak trafiliśmy? Koniec sezonu, a tu cudowne temperatury, więc cóż... jak zawsze mieliśmy szczęście :)

Żadne tam rowery wodne, tylko łódka! To był mój pierwszy raz i przyznam, że gdyby nie siłownia, nie dałabym rady wiosłować dłużej niż kilka minut... Było extra, a za łódkę nie płaciliśmy, bo jej wynajem (nawet na całe dnie) był w cenie domku. Pływaliśmy prawie 2 godziny i oboje świetnie się bawiliśmy. Koniecznie do powtórzenia w przyszłym roku.




I choć jesień była przepiękna w tym roku, to właśnie czekałam na te chłodniejsze dni, by przypomnieć sobie nasze lato, w tym roku nas bardzo rozpieszczało pogodowo. Wiem, że susza to koszmar i Wielkopolska pustynnieje, ale ja tak kocham wysokie temperatury! I krótkie spodenki, i szmaciane bokserki, i japonki. 

Poniżej kilka zdjęć. Wrócimy. Było tanio, spokojnie, a w dodatku w lesie, nad jeziorem. Wszystko, czego pragnęłam. Po zakupy trzeba było iść lasem 5 km w jedną stronę, więc lista zakupów była obowiązkowa. No i duży plecak, plus motywacja do szybszego marszu powrotnego, bo trzeba było zdążyć przed zachodem. 













 
Oglądam, wspominam ten cudowny stan resetu i ułożenia sobie w tamtym czasie różnych rzeczy w głowie i tęsknię. Nie do układanie siebie i głowy, ale do tego chillu, który mieliśmy oboje. Gdyby taką wycieczkę robić sobie co 3 miesiące, chociaż na 3 dni?

A gdyby tak przestać pędzić i nie czuć potrzeby wyciszenia? Da się? Uczę się.

Gdybyście znali jakieś miejscówki dla emerytów, to proszę o info. Odwdzięczę się czymś smacznym, obiecuję.