Czy ktoś tu jeszcze zagląda? Poważnie zastanawiam się nad dalszym prowadzeniem bloga. Odkąd zostałam mamą, kompletnie brak mi czasu na wypełnienie tej przestrzeni w internecie. Nawet jak mam chwilę, by coś dla Was napisać, dochodzę do wniosku, że to bez sensu. Moje życie kręci się wokół skoków rozwojowych, ząbkowania czy koloru kupy. Naprawdę. Przez najbliższe miesiące się to raczej nie zmieni, więc nie widzę sensu pisać Wam, co u mnie. Później powinno być już łatwo. Tfu, przepraszam, łatwiej.
W listopadzie jednak coś drgnęło, przyznaję. Postanowiłam, że muszę zacząć wychodzić z domu, bo zwariuję. Dla dobra mojego i Michała. Dwa razy w tygodniu chodzę na pilates lub zdrowy kręgosłup. Okazało się, że 5 minut spacerkiem od domu ktoś prowadzi zajęcia na tej zatęchłej wsi. Cudownie. Czuję się, jak spuszczona ze smyczy, gdy wychodzę :) ale tez nie przedłużam, bo zajęcia są wieczorami, a o tej porze dnia dziecko jest trochę trudniejsze, więc łatwiej, gdy są dwie osoby do noszenia i śpiewania.
Fizjoterapeuta i ginekolog dali zielone światło do ćwiczeń (miałam lekki rozstęp mięśnia prostego brzucha), więc zapisałam się od razu na te zajęcia. Szczególnie, że zaczęłam czuć kręgosłup. Co poza tym? Joga 3-4 razy w tygodniu po 15-20 minut. I udaje mi się trochę ćwiczyć, ale dopiero zaczynam, jakieś squaty, delikatne podskoki, coś z Chodakowską... Jest trudno, jak cholera. Ale nie tak źle, jak się spodziewałam. Chciałabym do końca stycznia zrobić te moje 10 pompek :) Ale nie wiem, czy to jest realne. Czuję się silna, jak nigdy dotąd, jednak nie ma to dużego odzwierciedlenia w moich mięśniach. Daję sobie czas, jak nigdy wcześniej. Bo, jak nigdy wcześniej, mam dużo luzu.
Najłatwiej nie jest, bo Janek pięknie przesypia noce (chyba, że ząbkuje), więc w dzień jest dość aktywny. Choć karmię co 2h, między karmieniami śpi 20-30 minut. To niewiele, by coś zrobić. Więc często ćwiczę z nim, co jakiś czas przerywając. Wolę tak, niż nie robić nic.