Nie chciałam tych świąt. Jestem osobą niewierzącą, więc święta to dla mnie po prostu czas spotkań z rodziną i jedzenia rzeczy, których nie jemy zwykle. Ale zawsze je lubiłam, nie poradzę nic na to, że lubię te kiczowate ozdoby i całą otoczkę.
Nie chciałam świąt w grudniu, ale tych nie chciałam jeszcze bardziej. Postanowiłam zrobić w tym roku tylko pasztet z batatów i nic więcej.
Nie mamy tulipanów, narcyzów, żadnej bazi ani jajek pomalowanych. Ani jednego kurczaczka sztucznego w domu, niczego. Nie chciałam. Tak samo nie chciałam choinki kilka miesięcy temu.
Cały tydzień zastanawiałam się, o co mi chodzi, bo tata nie żyje już ponad rok i nawet się całkiem całkiem z mamą trzymamy.
Wczoraj pojechaliśmy do rodziców (już zawsze tak będę mówić, no sorry) i od razu, z grubej rury, zaczęłam rozmowę z mamą. Na trzeźwo, przy dziennym świetle. I mama to powiedziała "W tym roku będzie gorzej, bo wszystkie święta, rocznice, ważne dni będą świadome".
Nie dalej, jak przedwczoraj pytałam Michała, co było rok temu na Wielkanoc. Gdzie spędziliśmy śniadanie świąteczne, bo nic nie pamiętam. Gdyby powiedział, że wyjechaliśmy z mamą nad morze, uwierzyłabym. Wydawało mi się, że tak świetnie się trzymałam, a teraz okazuje się, że to wszystko był fake. Że tak bardzo chciałam być silna dla mamy, że sama byłam nieprzytomna. Tak udawałam, że samą siebie nabrałam.
Co jakiś czas wydaje mi się, że się z tym uporałam. Tak, wydaje mi się. Pieprzę taką świadomość
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz