wtorek, 15 sierpnia 2017

Miłość

Przeżyłam dwa porody. Miałam wskazanie do cesarskiego cięcia, jednak zdecydowałam się na poród naturalny. Na porodówkę trafiłam z częstymi skurczami i zerowym rozwarciem. Postanowiłam o nie powalczyć. W ciągu 7h udało się uzyskać 10 cm i były już nawet skurcze parte. Były też okrzyki "Poród na czwórce!", zbiegli się ludzie, była przygotowana lampa dla noworodka, słowem: wszystko. 
Nagle usłyszałam szepty i ktoś pobiegł po lekarza. W ciągu trzech minut odbyło się badanie i krótka rozmowa z lekarzem oraz decyzja o cesarskim cięciu. Najważniejsze było zdrowie i życie dziecka. No i bieg na salę operacyjną. Do dziś mi się w głowie kręci, gdy przypomnę sobie, jak szybko jechałam na łóżku korytarzami. Musieliśmy się wszyscy bardzo spieszyć... 




Gdy usłyszałam płacz dziecka gdzieś w sali obok, pomyślałam, że miło, że ktoś obok mnie też rodzi, w tej samej chwili. Wtedy lekarze i położne zaczęli dopytywać "Kogo mamy?!", ktoś odpowiedział "Chłopca mamy!". Cisza. Spojrzeli na mnie i powtórzyli "Chłopca mamy, gratulujemy pani syna!". Odpowiedziałam natychmiast, naćpana lekami, znieczuleniem i wyczerpana kilkugodzinnym porodem "To nie moje dziecko. Miałam mieć córkę". Cisza, wymienili spojrzenia i dodali "Ma pani syna, urodziła pani chłopca". Odpowiedziałam "Ale sami potwierdzaliście, że dziewczynka". I wtedy zaczęłam się głośno śmiać. Przynieśli mi go, przytulili do policzka i wszystko przestało być ważne poza tym, że urodziłam zdrowe dziecko. Mimo to jeszcze przez kilka dni nie miał imienia, a ja zwracałam się do niego jak do córki. Miała być Janka, po babci, która zmarła w lutym. Postanowiliśmy, że skoro taki z niego żartowniś od urodzenia, dostanie jednak to imię po babci. Został Janek.




Za nami pierwsze wspólne trzy tygodnie. Dwa tygodnie były absolutnie i bezbłędnie cudowne, ale miałam w pamięci słowa położnej ze szkoły rodzenia. Mówiła o tym, by się nie przyzwyczajać do śpiącego maleństwa w pierwszych dwóch tygodniach, bo dopiero w kolejnym dziecko "ogarnia się" na świecie i zaczyna być bardziej aktywne. I dokładnie tak było. Ale i tak nie narzekam, bo w nocy wstaję co 3-4h, dziecko nie marudzi, nie grymasi, tylko po karmieniu natychmiast zasypia. A ja z nim. W dzień jest bardziej aktywne, ale to dobrze, bo zapewnia nam sen w nocy. Oczywiście wiem, że nie ma co się przyzwyczajać i za wcześnie, by mówić o jakiejś rutynie, ale chwilowo jest naprawdę ok. W tym trzecim tygodniu życia u mnie hormony zaczęły szaleć, więc mam za sobą już kilka kryzysów, ale na szczęście szybko mijają. To już połowa połogu, więc wszystko powinno się zacząć stabilizować. Również emocjonalnie. Nie ukrywam, że taki płacz (na przemian ze szczęścia i z rozdrażnienia) jest dość wykańczający, również dla najbliższego otoczenia, które jednak i tak spisuje się na medal.




Przed nami największa przygoda życia, najdłuższy maraton, ten najpiękniejszy. Wiem, że będzie niejedna chwila, gdy poczujemy zmęczenie, ale zapewniam, że jeszcze nigdy nie byliśmy tak szczęśliwi, jak jesteśmy teraz. Jest naprawdę pięknie i magicznie. I to nie do uwierzenia, że ten młody człowiek, mieszanka naszych genów, codziennie się zmienia. Każdego dnia inaczej patrzy i się rusza. Pure magic. A najprzyjemniejsze są oczywiście chwile po karmieniu, jak ta poniżej. Ja czuję się spełniona, a on...napełniony. Oboje jesteśmy szczęśliwi i codziennie, co 3h pielęgnujemy tę szczególną więź między nami. Taką, której nikt inny z nim nie wytworzy. I to dopiero jest magia, prawda?




niedziela, 13 sierpnia 2017

Co czytałam w kwietniu, maju i czerwcu

Czytałam mniej w ostatnich miesiącach ciąży, trochę przez historie szpitalne, a trochę przez to, że nagle czas zaczął nam jeszcze bardziej spieprzać. Nie ukrywam też, że jedna z lektur była jak trzy, ale o tym przeczytacie poniżej.



Dziewczyna z perłą Tracy Chevalier 

Do czytania na raz, chociaż akcja jakaś rozrywkowa i bardzo szybka nie jest, to lektura wciąga. Z chęcią obejrzę film, którego jestem ciekawa, bo w książce tempo jest bardzo mi odpowiadające. 


Uciekinier Kena Folletta

Drugie podejście do Folletta. Dużo lepiej, choć czuję, że stać go na więcej. Mimo, że do bólu przewidywalna ta książka, to czyta się ją z zapartym tchem i z przyjemnością. 

Trzydziestka Mike Gayla

To w moim przypadku powrót, bo już kiedyś czytałam tę książkę. Byłam wtedy jakieś 10 lat młodsza i bawiła mnie dużo bardziej. Teraz jestem po 30stce i trochę zwietrzały te żarty. Ale można się rozerwać, więc po jakiejś cięższej lekturze, jak nic innego nie będzie pod ręką...

Morderstwo to nic trudnego Agathy Christie

Och, byłam tak blisko tym razem odkrycia mordercy i znowu się nie udało!
Dobrze się czytało, choć finał dość przesłodzony, czego bardzo nie lubię. Ale co Christie, to Christie, if you know what I mean :)




Hygge. Klucz do szczęścia Meika Wikinga

Kilka ciekawostek dotyczących mieszkańców najszczęśliwszego kraju na świecie, czyli Danii. I tyle. Bo jakoś mnie nie przekonał ich klucz do szczęścia. To nic ponad umiejętność radości ze spędzania razem czasu i mnóstwo innych rzeczy, które robię niemal każdego dnia.

Kieszonkowy atlas kobiet Sylwii Chutnik


Mimo że smutna opowieść o wykluczonych, to bardzo trudno się od niej oderwać.
O tak, chcę więcej Chutnik! Zupełnie nie rozumiem, jak to się stało, że wcześniej jej nie czytałam, choć uwielbiam od tak dawna!


Samotny dom Agathy Christie

Nieoczekiwanie zupełnie ta pozycja stała się jedną z moich ulubionych tej autorki. Zakończenie mnie zupełnie zdumiało, wciąż nie udaje mi się rozwiązać zagadki przed obwieszczeniem zakończenia przez Poirot.

Kapelusz cały w czereśniach Oriany Fallaci


To właśnie ta książka, o której pisałam na początku. 820 stron sagi rodziny Fallaci, prawie
żadnych dialogów. Ależ to się czytało! Choć musiałam robić przerwy, nawet i kilkudniowe czasem. Polecam italofilom, bardzo dużo historii Włoch. Ze względu na poglądy nie jestem już taką zagorzałą fanką tej pisarki, jak kiedyś, jednak bardzo cenię jej pióro i cieszę się, że mam jeszcze kilka nieprzeczytanych jej pozycji w zanadrzu. Przepiękna historia, choć jak sama Fallaci przyznała, nie wszystko jest prawdą, część to jej wyobraźnia. Tak czy inaczej autorka poświęciła wiele lat, by to napisać i nie ukrywam, że to się czuje. Czyta się doskonale, bardzo polecam. To jedna z najlepszych książek, które w tym roku przeczytałam.

Cwaniary Sylwii Chutnik

W bibliotece znalazłam również tę pozycję, więc natychmiast ją wypożyczyłam, by nikt mnie nie uprzedził. Nie zawiodłam się. Dobra rzecz o kobietach, które wymierzają sprawiedliwość w Warszawie. Tej ciemnej, niebezpiecznej, brudnej Warszawie.

A już wkrótce napiszę, jak sobie radzimy w trójkę, w zupełnie nowej rzeczywistości.