niedziela, 28 września 2014

Uzależniam się...

...łatwo, przyznaję. Od pysznego jedzenia, od dobrych ludzi, od wielu innych rzeczy. Uzależniam się łatwo, bo mocno się angażuję - w związki, relację, nowe znajomości, nowe miejsca. Wchodzę we wszystko na maksa. Trzeba mnie tylko pilnować, by nie puściło, by nie uciekła motywacja. Bo często u mnie jest tak, że równie szybko odpuszcza, z różnych powodów, a potem wrócić jest ciężko. 
Jak nigdy czuję, że nie mogę teraz odpuścić, w związku z różnymi planami, o których opowiem,
 jak już zacznę wcielać je w życie.

W Pure jest fantastycznie! I niebezpiecznie blisko, bo tylko 2,5km od domu, więc wsiadam na rower 
i po chwili jestem. A klub jest czynny do 22:30, więc... sami widzicie, że uzależnić się łatwo.

Michał miał w tym tygodniu dość poważną akcję z dentystą, więc po pracy gotowałam papki dla niego, ścierałam jabłko, by mógł sobie przygotować ryż z jabłkiem (kupił jogurt owocowy, ale nasze żołądki i kubki smakowe już nie tolerują takich rzeczy - za słodkie, nie da się tym najeść), a potem jechałam do Pure. Ten tydzień był wyjątkowy, byłam tam sześć dni pod rząd, szybko tego chyba nie powtórzę, chociaż nie miałam nie wiadomo jakiego wycisku, bo większość zajęć miałam wciąż nie aerobowych.

W ramach umowy, którą podpisałam, miałam do wykorzystania 2 treningi personalne. Wybrałam prowadzącego zdrowy kręgosłup, ponieważ pomyślałam, że jako biegacz, zrozumie mnie doskonale. Oczywiście się nie pomyliłam. W poniedziałek najpierw kilkanaście minut rozmawialiśmy (tzw wywiad medyczny) o moich chorobach, schorzeniach, kontuzjach, sporcie, jaki uprawiam lub uprawiałam. 
Był też pomiar (waga, woda, tłuszcz- same przyjemności...) Potem zabrał mnie na trening interwałowy na bieżnię. Wiedząc, że nie mogę biegać, maszerowałam pod górę. No nie było łatwo, szczególnie, że chciałam jednocześnie rozmawiać i trzymać fason ;) A potem było rozciąganie. 
Z tym tłuszczem było chyba ponad 30%, więc mam co robić... Ale nie dołuje mnie to, wprost przeciwnie. Działamy, działamy, nie gadamy, bo jest dużo do zrobienia!

We wtorek był oczywiście zdrowy kręgosłup. W czwartki również są takie zajęcia, ale nie sposób uczestniczyć we wszystkim, w czym by się chciało, bo oferta klubu jest naprawdę bogata. I należy wybrać mądrze, nie za mało, nie za dużo, ale 3 razy w tygodniu to zdecydowanie za mało... Trudne decyzje, serio.  A grafik się zmienia, od kolejnego tygodnia będzie core training we wtorki, więc musiałabym zrezygnować ze zdrowego... Zobaczymy, zobaczymy. Zajęcia jak zawsze były ciekawe, instruktor nie rozczarowuje - naprawdę nie sposób się nudzić, a to "tylko" zabawy z dużą piłką.

Kolejnego dnia umówiliśmy się na drugi trening personalny. Najpierw chwila na orbitreku, a potem zabrał mnie do kącika, który będzie moim ulubionym w Pure. Znajdują się tam grube maty, na których mogę się rozciągać lub ćwiczyć brzuszki, bosu do ćwiczenia równowagi (z którą u mnie katastrofalnie niestety), piłki rehabilitacyjne i lekarskie, wałki do rolowania, TRXy i inne ciekawe gadżety. Extra, naprawdę! Pięknie wprowadził mnie w świat tych gadżetów i pokazywał, co do czego służy. Czułam się się, jak w sklepie z zabawkami! Oczywiście jednocześnie nie odpuszczał ćwiczeń, więc nie mogłam się nacieszyć, ile chciałam, bo ... musiałam trzymać fason ;)

W czwartek było wyczekiwana joga i zastanawiałam się, czy będą asany na otwarcie bioder, 
jak obiecała instruktorka. Były, oj były. Oj, jakie miałam otwarte biodra po zajęciach! A jak wszystko czułam - bo nałożył się na to trening z poprzedniego dnia, który poczułam dopiero w czwartek popołudniu. Było ciężko, ale cudownie. Joga jest naprawdę porządna i konkretna w Pure. Mam dużą świadomość ciała i mięśni podczas ćwiczeń.

W piątek chciałam dać sobie luz, ale okazało się, że przez ząb Michała nie jedziemy do mamy, 
więc pojechałam na pół godziny na orbitrek, a potem poszłam na stretching... który w połowie był body artem. Extra! Szkoda, że ten prowadzący ma zajęcia tylko w środy i w piątki, bo właśnie w piątki byłabym pewnym gościem. Jak tylko piątek będziemy spędzać u siebie, na pewno zajrzę na zajęcia.

No i cóż, w sobotę nie mogło być inaczej: na fali jogowych uniesień, postanowiłam iść na druga jogę w tym tygodniu. Najpierw chwilę na rowerku i orbitreku, a potem 1,5h...znowu na otwarcie bioder! Instruktorka postanowiła kontynuować zajęcia z czwartku. Nieźle dała popalić, dziś bardzo czuję pośladki i plecy.
 Fajnie, prawda? ;)

Dziś już odpuszczam, jutro raczej też delikatnie. Chcę teraz więcej czasu spędzać na rowerku 
i orbitreku, może jako rozgrzewka przed zajęciami, choćby 30 minut? Bo jednak rowerek jest dla mnie najlepszy, jeśli mówimy o kolanach, a dokładnie o prawym, w którym odbudowuję chrząstkę. 
Ale o tym opowiem później, obiecuję.

Jadę po nowe spodnie i pasek, bo niedługo zostawię za sobą jeansy, które kupiłam w sierpniu... So nice, a jeszcze tyle do zrobienia, co to będzie, oj ;)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz