Przecież ostatecznie to samo zdrowie, prawda? Nie zawierają cukru, za to mają puree dyniowe... Zapomnijmy na moment, że są smażone. Na tłuszczu. Po prostu zapomnijmy.
Bo...tak dobrze robią w chorobie, tak rozgrzewają, tak się potem głaszczę po brzuchu przez chwilę.
I błogo mi.
Wczoraj miałam iść do lekarza, by udowodnić, że jestem zdrowa i w środę mogę wrócić do pracy.
Ale obudziłam się z bólem gardła, znowu. Spojrzała mi tam pani doktor i powiedziała "Dziecko, masz ogień w gardle". Ogień to ja mam gdzie indziej, od tego leżenia, pomyślałam.
Do środy w domu, to jest absolutne minimum. Nawet się nie zająknęłam o treningach.
Zawsze biorę do pankejków sztućce, a potem i tak jem bez ich użycia. To fajne, bo łyżeczką nakładam dżem, a potem rozdzieram palcami każdy po kolei. Tak smakują najlepiej, jak pizza, tortilla i wiele innych rzeczy. Zawsze lubiłam jeść dłońmi... po prostu smakuje lepiej. Nic na to nie poradzę, ale nie martwcie się: staram się hamować w miejscach publicznych (oczywiście pizzy NIE WOLNO jeść sztućcami!) ;)
DYNIOWE PANKEJKI
1 szklanka mąki
1 solidna łyżeczka cynamonu
1 łyżeczka imbiru
1 płaska łyżeczka gałki muszkatołowej
1 łyżeczka sody
odrobina soli
szklanka jogurtu lub mleka
szklanka dyniowego puree
olej do smażenia
Wymieszać suche, wymieszać mokre, połączyć trzepaczką i smażyć.
To porcja dla 1 osoby, niestety.
Moja dyniowa wspólniczko:) właśnie zjadłam miskę zupy dyniowej;>
OdpowiedzUsuńi zdrowa bądź!
:)
OdpowiedzUsuńja wciąż na pankejkach...ale choroba nie odpuszcza ;/
Narobiłaś mi smaku. Świat się zmienia, jak ładnie teraz nazywają się placuszki dyniowe :-) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń