Robię, co mogę, a ona* nadchodzi na kilka dni i później częstuje nas znowu chłodnymi porankami i deszczem. Średnio to koresponduje z pięknie kwitnącymi mirabelkami i forsycjami. Może uda mi się zrobić im zdjęcie w tygodniu. Wstydzę się trochę tego, że mijam je codziennie, podziwiam, myślę o nich, a jednak nie zatrzymuję się, by zrobić zdjęcie, tłumacząc się tym, że jadę do pracy, że nie mam czasu. Tak jakby te 2 minuty miały jakieś znaczenie.
Łapię i podziwiam słońce, które nas zaskakuje rano, tak jest mocne, by później odsypiać deszczowe popołudnie. Prawdziwy kwiecień w tym roku, wiosna nie może się zdecydować, czy już chce przyjść, czy może za 2 tygodnie.
W weekendy to pierwsze śniadanie mamy zawsze wspólne, to oczywiste, jednak jest skromne. Po 2 kawałki chleba (naszego, żytniego) z dżemem lub masłem orzechowym. I espresso. A później na treningi. Właściwym w weekend nazywam to drugie śniadanie. Nie zawsze też jest takie duże, bo jem mały posiłek od razu po treningu. Tym razem po treningu wciągnęłam banana, a w domu przygotowałam dużą jajecznicę, z jajek od kur wybieganych i szczęśliwych (widziałam zdjęcia na dowód!), które czynią jajecznicą naprawdę żółtą, jakby byłą pomalowana. Do jajecznicy dorzucamy, co tylko jest w lodówce. Resztka papryki, końcówka rzeżuchy, szczypior, pepperoni, bo lubimy ją ostrzejszą.
Niewiele więcej trzeba, by było miło. Słońce, piękne, zdrowe i kolorowe śniadanie. I odpowiedni towarzysz.
Niektórzy z Was jutro pobiegną półmaraton w Poznaniu. Niektórzy po raz pierwszy zmierzą się z tym dystansem w ogóle. Będę o Was myślała intensywnie, choć w tym czasie (w zależności od tego, o której jutro rano wstanę) albo będę zagniatała ciasto na chleb, który jutro wieczorem upiekę, albo będę na treningu. Zazdroszczę Wam, sami wiecie, dlaczego. Opowiecie później, jak było, prawda?
Wino się chłodzi, napisy do filmy się dopasowują, a my z miską orzechów poprawiamy się na sofie. Przyjemnego weekendu!
*wiosna
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz