Udało się, nie było najgorzej. Nie ukrywam, że wczorajsza butelka wina na sen ukoiła.
To wcale nie jest tak, że tylko leżymy, jemy sernik (jogurtowy, nie taki ciężki!) i czytamy. Ale prawie.
Tuż
po przebudzeniu oboje wybiegliśmy do lasu. Aż się w głowie zakręciło od
wysiłku na świeżym powietrzu! A może od emocji, who knows. Sporo
biegaczy, sporo spacerowiczów, las pełen, czego nie lubię, ale za późno
wstaliśmy, to narzekać nie wypada. To jednak budujące, że ludzie chcą
się ruszyć z kanapy w święta, że odklejają się od telewizora (sic!) i
odsysają od butelki wódki (fuj!). Obu rzeczy u nas brak, nie tylko w
święta.
Między
pasztetem z batatów, barszczem na własnym zakwasie i ulepionymi przez
nas pierogami, pamiętam o kompocie z suszu, który tak cudownie robi na
trawienie. I cieszę się, że nasze święta nie są takie ciężkostrawne, bo
po biegu porannym taki pasztet, który poza batatami ma też z sporo
soczewicy, jest idealny (węglowodany+białko). Oboje marzymy mimo
wszystko o jakimś ryżu, albo makaronie po prostu... Jutro pojawi się
gość na obiedzie, to może coś takiego normalnego zjemy, mhm?
Jutro też siłownia będzie otwarta. Porzucam sztangą i będzie zupełnie normalnie?
Teraz o przyjemnościach, bo obiecałam się zebrać do kupy.
Część
prezentów powyżej. Tak się boję Ottolenghiego, bo poza rozdziałem
mięsnym jest tam wszystko, co chciałabym zrobić. Cudowna, wymarzona
pozycja. Boję się dlatego, że będę jeszcze więcej gotowała. Rzeczy
Iwaszkiewicza to bardzo osobiste - Michał wie, jak kocham i cenię
twórczość tego pisarza. Terzani - bo zawsze dostaję coś włoskiego, a
okazało się, że "W Azji" to książka, o której myślę od dłuższego czasu,
więc krzyknęłam "Skąd wiedziałeś?!", ponieważ nie podzieliłam się z nim
planem jej posiadania. Ale Michał wie. Dziewięć lat razem robi swoje.
Harper
Lee, bo oboje uwielbiamy "Zabić drozda". "Witajcie w raju", żebyśmy
nigdy nie chcieli podróżować do kurortów i pamiętali o okrutnym
przemyśle turystycznym, zwiedzając jakiekolwiek miejsca. A Detroit? Bo ciekawa jest historia upadku tego miasta, no i koleżanka Ren polecała, więc zakodowałam jakiś czas temu.
A teraz wracam do tych drobnych przyjemności, w jednej ręce trzymając widelczyk do ciasta, a w drugiej książkę.
"Jerozolimę" miałam w ręku, pięknie wydana, przepisów nie sprawdzałam, z żalem odłożyłam na księgarską półkę z myślą jeszcze nie teraz, Tiziano Terzani pisze ciekawie, podróżowałam z nim w "Powiedział mi wróżbita", więc Azję jego okiem poznałabym chętnie i jeszcze po "Witajcie w raju" ku przestrodze sięgnęłabym chętnie.Zapowiada się u Ciebie wielka czytelnicza uczta, ale na szczęście takie nie grożą niestrawnością i przejedzeniem he he he :-)
OdpowiedzUsuńtakie uczty lubimy obie najbardziej, prawda? :)
Usuń