W ten weekend tak dużo się działo w Poznaniu, że można się nabawić nie lada kompleksów. Bo i Gwint, w skład którego wchodziło kilka dystansów, ale 100 MIL jest chyba kluczowe, ale i Wings For Life, czyli jedyny bieg, w którym to meta goni nas. Była tez kolejna edycja Szpota.
W żadnej z imprez nie uczestniczyliśmy. Podglądam życiówki lub osiągnięcia znajomych bliższych i dalszych i zazdroszczę, że mogą biegać. Jacy oni są niezwykli, jacy wspaniali! Myślę o tym, ile musieli czasu poświęcić na treningi przed tymi zawodami.
Może będę mogła kiedyś wrócić do tego, strasznie mi biegania po lesie brakuje...
W sobotę, po ogarnięciu się, wyjechaliśmy na piknik. Zrobiłam po super bułce, do której naładowałam rukoli, sera, siemienia lnianego, aż wypadało i poprosiłam Michała, by zawiózł mnie do lasu, ale do jakiegoś nowego miejsca. Gdzie będzie słońce (dla mnie) i cień (dla niego). I żeby było mało ludzi i maks. 15 km od domu. Zastanowił się chwilę, sprawdził swoje mapy biegowe i ruszyliśmy.
Termometr wskazywał 24 stopnie w cieniu, była sobota, więc oczekiwałam miliona ludzi w lesie. Ucieszyłam się, że było zupełnie inaczej. Podejrzewam, że wszyscy byli na zakupach (właśnie dlatego robimy je w piątek wieczorem! Ależ cicho w markecie jest wieczorem o tej porze! I jaki weekend długi :)) i spacery zaplanowali na niedzielę.
9 km od domu jest taka polana. Zdaje się, że to Swarzędz. Leżeliśmy na tej łące ponad godzinę. Wpadła tylko jakaś para starszych ludzi z pięknym rudym seterem, byli z nami około 15 minut. Było tak cicho, tak spokojnie, że można było się spokojnie rozebrać, dosłownie. Czy to możliwe, że niewielu zna to miejsce? Czy może sobota w godzinach 14-15 to jakaś dziwna godzina i wszyscy jedzą wtedy obiad? Aż się boję, że to był wyjątkowy dzień i następnym razem już nie będziemy sami.
Niedziela za to, jak to niedziela. Wstaliśmy przed 8, ja popędziłam na siłownię, a Michał na 100-km przejażdżkę z kolegą. I chleb zrobiłam. Chia pudding do pracy. Na obiad i do pracy kaszę bulgur z warzywami, które mroziłam ubiegłego lata. Kompot z rabarbaru i jabłek cudownie nas dzisiaj chłodził. Przesadziłam rzodkiewki do głównego korytka. Jest też pasta słonecznikowa do kanapek na najbliższe 2-3 dni.
A teraz poczytamy i pójdziemy spać. Bo wstaję o 5, by zdążyć na angielski przed pracą.
Lubię to nasze zwykłe życie.
:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz