wtorek, 22 kwietnia 2014

Uzupełnienie

do wczorajszego wpisu. 

30 minut po zakończeniu biegu...


 w drodze do domu, obie wykończone i zamyślone, ale po chwili refleksji mama postanowiła pokazać, że jest dumna i szczęśliwa, bo się udało:


I dalej już Raj z Asią i Aleną, której nie mamy na zdjęciach (skandal!)









poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Staram się. Chlebek bananowy.

Bardzo się staram wrócić do normalności. Więcej udaję, 
ale uwierzcie, że nie mam specjalnie wyjścia - mama jest w bardzo kiepskim stanie.

Dwa tygodnie temu (a może 3? tracę poczucie czasu) były 
u nas Asia i Alena, dwie cudowne istoty, mieszkające we Wrocławiu. Wpadają przy okazji zawodów, tym razem przyjechały, by nas wspierać. Niezwykle to było pokrzepiające. Dobrze, że są. A kiedy ich nie ma, tęsknimy 
i czekamy na kolejne spotkanie. Bardzo dużo o nich myślimy i wspominamy dość często.
Mama pobiegła ten półmaraton, dla Taty, bo miała biec z nim, oboje się zapisali. 
Z bolącym achillesem, którego w punkcie medycznym jej zamrozili i skaczącym tętnem, udało się. Bałam się okrutnie, bo ratownicy nie chcieli jej puścić (raz miała tętno 48, po 2 minutach 68...), ale widziałam, jakie to dla niej ważne, dlatego obiecałam im, że nie spuszczę mamy z oka. Przez całą trasę towarzyszyłam jej na rowerze. Bardzo trudne zawody to były dla nas wszystkich. Matka męża kuzynki zrobiła opaski na ramię dla startujących, Michał ją założył. A po biegu, oddał mamie medal, za tatę.
Mama się u nas wykąpała, zjadła, zdrzemnęła trochę i pojechała do domu, a my z dziewczynami wybraliśmy się do Raju, w którym akurat odbywało się Święto Pizzy. Doskonała, jak we Włoszech, są naprawdę bezbłędni. Dzień wcześniej byliśmy obok, 
w Ruinie, na kawie i serniku.


Zapisałam się na jogę, 
ale będzie o tym osobny post, jak się zbiorę znowu. Po raz kolejny się w coś wkręciłam 
i ...skręciłam znowu kostkę. Tym razem nie odpuszczę, mam skierowanie do ortopedy. Torebka stawowa w lewej stopie musi być bardzo uszkodzona, skoro stało się to po raz 3. dlatego niezbędna będzie fizykoterapia. Boję 
się jedynie terminów... I chyba jednak zrobię USG.

Śmierć Taty zbiegła się z końcem remontu kuchni u nas, jednak nie miałam absolutnie żadnej motywacji, by cokolwiek robić, dlatego piekarnik ponad miesiąc był nieużywany. Ale pora wziąć się w garść. Chlebek bananowy, wegański zresztą, to miły przerywnik w pracy. Dla dwóch osób, 
na dwa dni. Przepis z gdańskiego truskawkowego bloga.


OWSIANY CHLEBEK (KEKS) BANANOWY

1 1/4 filiżanki (= cup, ja filiżankę robię z 3/4 szklanki) zwykłej mąki
1/2 filiżanki brązowego cukru
1/2 łyżeczki soli
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1 łyżeczka cynamonu
3 łyżeczki oleju słonecznikowego
2 jajka
3 duże dojrzałe banany
1 filiżanka płatków owsianych (mogą być błyskawiczne)


W dużej misce mieszam suche składniki (sól, proszek do pieczenia, cynamon, mąkę, cukier, płatki).

W mniejszej misce ugniatam na papkę obrane ze skórki banany. Dodaję do nich dwa żółtka i olej, mieszam. Białka ubijam na sztywno w oddzielnej misce.

Do suchych składników dodaję banany, mieszam (masa na razie miesza się ciężko).
Następnie dodaję do masy pianę z białek i delikatnie acz dokładnie (i szybko) mieszam składniki. Wlewam masę do natłuszczonej keksówki. Piekę w 180 stopniach C., przez ok. 45-50 minut.




Więcej czytam ostatnio. Tego też przez jakiś czas nie mogłam, a teraz pomaga. Uc
iekam więc dzisiaj w Eco. A Michał obiecał na wieczór guacamole i Twin Peaks. 

I tak jakoś do przodu się staramy... Od weekendu, do weekendu, każdy z mamą. Tak jest lepiej.

ps. EDIT: a gdzie wegański, jak z jajkami?! Musicie mi wybaczyć, pisałam tuż po zjedzeniu pasztetu z soczewicy, który był jak najbardziej wegański ;)