niedziela, 24 kwietnia 2016

Marzec kulturalnie


Coraz później te podsumowania, już nawet chciałam dać sobie z tym spokój, ale skoro wcześniej część przygotowałam, to poczytajcie. Zaglądacie tu wciąż w zaskakującej dla mnie liczbie osób każdego dnia, nawet gdy nie piszę, więc wnioskuję, że czekacie.
Znowu nie ma galerii, a dodatkowo też brak serialu, bo wciąż męczymy Mad Mena. W marcu działy się różne rzeczy, ważniejsze, niestety... Ale tęsknię też za jakąś wystawą.


KINO/FILMY

 

"Millenium: Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet" (2009)
Szwedzka adaptacja bestselerowej powieści Stiega Larssona. Wszyscy znajomi, którzy znali obie wersje, powtarzali nam, że szwedzka jest lepsza od amerykańskiej. Cóż, jest rzeczywiście, chociaż nie powala. Przyzwoicie, powiedzmy.



El Clan (2015)
Argentyńskie kino, czyli (jak wynika z moich doświadczeń) dość surowo, chłodno, niemal bez emocji. Mimo to trzymał w napięciu do końca. Nie będę zdradzać szczegółów, powiem tylko tyle, ile wyciągnięcie z trailera. Film o brutalnej i chciwej bandzie, która rządzi dzielnicą. Na faktach. Odrobinę wtórne ("Rodzina Soprano", "Chłopcy z ferajny"). Zdania były dość podzielone, gdy wyszliśmy z kina ze znajomymi, ja jednak oceniam go dość dobrze.



"What if" (2015)
Zaskakujący Daniel Radcliffe, którego nie poznałabym za nic! Tak, to ten dzieciak, którego świat poznał jako Harry Pottera. Bez okularów wygląda inaczej, prawda? Młodo wciąż, ale inaczej. Dobry, zabawny scenariusz. Film na piątek.



KSIĄŻKI



"Święto nieistotności" Milana Kundery
Czyta się lekko, łatwo i przyjemnie? Jak to u Kundery. Oczywiście tylko tak nam się wydaje. Nie jest to może najlepszy Kundera, jednak jego zawsze warto czytać.



 "Opowiadania wszystkie" Leopolda Tyrmanda
Napisane krótko po wojnie. Wszystkie dotyczą w jakiś sposób II Wojny Światowej, a jednak są tak cholernie aktualne!
Piętno wojny, sportowa pasja oraz rozważania nad naszą naturą to główne tematy tych opowiadań.
Czytałam powoli, smakując, zostawiając sobie te opowiadania na dłużej...aż minął termin w bibliotece :)



"Stal" Silvii Avallone

Po Leopoldzie Tyrmandzie poprzeczka była ustawiona wysoko, przyznaję... Jednak język, którym posługuje się autorka "Stali" jest daleki od tego, który życzyłabym sobie czytać.
Historia interesująca, lektura też mnie bardzo wciągnęła, jednak nie polecam ze względu na wspomniany, bardzo słaby, język.


"Dziecko w czasie" Iana McEwana
Czegoś zabrakło tym razem. Nużyła aż momentami, choć to do McEwana nie jest podobne, sami przyznacie.
Temat trudny, bo powieść traktuje o tym, jak sobie radzić ze stratą dziecka, jednak mam wrażenie, że pisarz przekombinował swój zamysł odrobinę. 



A z kulturalnego kwietnia rozliczę się z Wami za ok 3 tygodnie :)

 

sobota, 23 kwietnia 2016

Plan, pod rękę z Vermont Sourdoguhiem

Tydzień temu byłam trochę jak thermomix. Oczywiście nie do końca, bo zrobiłam milion rzeczy, zaczęłam pisać tę notkę, ale już nie zdążyłam jej dokończyć, a później... Obudziłam się dziś, czyli w sobotę. Po 12h snu. Kolejny pracowity tydzień za mną. Mam masę pomysłów na życie, na każdy dzień, na dietę, na sport, ale... nie mam kiedy wszystkiego zorganizować. Nie mam kiedy wysiać bazylii i jarmużu. Posprzątać szafy i zrobić hummusu. W ten weekend nadrabiam zaległości, ogarniam się i robię plan na kolejny tydzień. I będę tak teraz robić w każdy weekend. Bo za chwilę obudzę się w sierpniu, nie chcę tego.

Trzeba mieć plan, ale każdy plan musi być dobrze zaplanowany, jak mawia mój serdeczny przyjaciel, Vito z północnych Włoch. Teraz tylko muszę to wdrożyć w życie.
 
Multizadaniowo działam w weekendy, inaczej czas i wszystkie rzeczy do zrobienia "rozłażą" mi się, jem śniadanie przed siłownią, doglądając gotującej się cieciorki, która przez 2 dni będzie nam towarzyszyć na kanapkach (jako pasta) i w sałatkach. I tak dalej.

W ubiegłą niedzielę przygotowałam dla nas na drugie śniadanie: szakszukę z bakłażanem, w międzyczasie zagniatając i składając chleb, mój pierwszy "vermonciak". A niewidzialną trzecią ręką zrobiłam babkę pomarańczową. I babka wyszła przekozacka, wilgotna, cudownie pomarańczowa, ale nie zdążyłam zrobić jej zdjęcia. Może uda się przy kolejnym razie?

Chleb. Pisałam Wam już kiedyś, jak robimy chleb. Nic się tu nie zmieniło. Ale poczułam, że jednak czegoś innego mi się chce.



Kiedy rok, dwa lata jesz żytni 100%, na zakwasie, swój, szukasz w końcu odmiany, masz chęć na inną miłostkę. I oto jest. Mój pierwszy Vermont Sordough. Przepis od Trufli, która jest znanym guru chlebowym. Tylko poczytajcie jej notki. Cudowna dziewczyna! Chleb piekłam zachowawczo, dlatego jest blady, ale pyszny...Musicie uwierzyć na słowo. Michał mówi, ze dawno mu nie smakował tak żaden pszenny chleb. Ale dodaje szybko, że jednak żytni kocha najbardziej. Hey Vermont! Poromansuję czasem z Tobą, obiecuję!

No dobrze, film nastawiony, popcorn na oleju kokosowym jeszcze strzela,wino się chłodzi... Dziś mamy randkę :)

Miłego wieczoru!

 
 ps. Przepraszam, jeszcze Prince. Młodsi niech poczytają, niech posłuchają. W tym roku sami wielcy odchodzą. Davida Bowiego absolutnie ubóstwialiśmy z Michałem, a do Księcia mieliśmy też oboje ogromna słabość. Był jedyny, wolno mu było wszystko. I nie zdążyłam go zobaczyć na żywo ;(



sobota, 16 kwietnia 2016

Wiosenne śniadanie mocy

Robię, co mogę, a ona* nadchodzi na kilka dni i później częstuje nas znowu chłodnymi porankami i deszczem. Średnio to koresponduje z pięknie kwitnącymi mirabelkami i forsycjami. Może uda mi się zrobić im zdjęcie w tygodniu. Wstydzę się trochę tego, że mijam je codziennie, podziwiam, myślę o nich, a jednak nie zatrzymuję się, by zrobić zdjęcie, tłumacząc się tym, że jadę do pracy, że nie mam czasu. Tak jakby te 2 minuty miały jakieś znaczenie.

Łapię i podziwiam słońce, które nas zaskakuje rano, tak jest mocne, by później odsypiać deszczowe popołudnie. Prawdziwy kwiecień w tym roku, wiosna nie może się zdecydować, czy już chce przyjść, czy może za 2 tygodnie.



W weekendy to pierwsze śniadanie mamy zawsze wspólne, to oczywiste, jednak jest skromne. Po 2 kawałki chleba (naszego, żytniego) z dżemem lub masłem orzechowym. I espresso. A później na treningi. Właściwym w weekend nazywam to drugie śniadanie. Nie zawsze też jest takie duże, bo jem mały posiłek od razu po treningu. Tym razem po treningu wciągnęłam banana, a w domu przygotowałam dużą jajecznicę, z jajek od kur wybieganych i szczęśliwych (widziałam zdjęcia na dowód!), które czynią jajecznicą naprawdę żółtą, jakby byłą pomalowana. Do jajecznicy dorzucamy, co tylko jest w lodówce. Resztka papryki, końcówka rzeżuchy, szczypior, pepperoni, bo lubimy ją ostrzejszą. 

Niewiele więcej trzeba, by było miło. Słońce, piękne, zdrowe i kolorowe śniadanie. I odpowiedni towarzysz.

Niektórzy z Was jutro pobiegną półmaraton w Poznaniu. Niektórzy po raz pierwszy zmierzą się z tym dystansem w ogóle. Będę o Was myślała intensywnie, choć w tym czasie (w zależności od tego, o której jutro rano wstanę) albo będę zagniatała ciasto na chleb, który jutro wieczorem upiekę, albo będę na treningu. Zazdroszczę Wam, sami wiecie, dlaczego. Opowiecie później, jak było, prawda?

Wino się chłodzi, napisy do filmy się dopasowują, a my z miską orzechów poprawiamy się na sofie. Przyjemnego weekendu!





*wiosna

niedziela, 10 kwietnia 2016

Ech

Naprawdę minął tydzień? Przespałam go. Serio. No dobrze, dobrze, nie będę dla siebie taka surowa, w pracy byłam 10h prawie każdego dnia. Ale to nie dlatego przespałam cały tydzień. Było cudownie, aż do piątkowego poranka. Właściwie wciąż jest, tylko... Wciąż się zastanawiam, jakimi wariatami musimy być, skoro przy tragedii, jaka nam się przydarzyła, szukamy pozytywów i po ich znalezieniu mamy łzy szczęścia w oczach. Bo się udało. Potem się zepsuło, no ale udało się, chociaż na chwilę, więc się liczy, prawda? To pozwala wierzyć, że znowu się uda. W końcu.

Wróciłam więc na siłownię, osuszyłam łzy z policzków i wracam do żywych. Przygotowałam pomidorówkę, m.in. z pomidorów w słoiku, które latem zawekowała. Zapakuję ja sobie na jutro do pracy, do słoika, rzecz jasna. Dodam zielonej soczewicy. I będę się uśmiechać. That's the plan.

Przypomniałam sobie dzisiaj o Weezerze. Mieli kilka fantastycznych utworów, ale ten chyba był najpopularniejszy. I dobrze robi. Teledysk też. Michał wybrał też miły film na dziś. Może będzie miły tydzień? Zadbamy o to. Wierzę w to bardzo mocno.




niedziela, 3 kwietnia 2016

Zielono mi

Oj, wiosna przyszła, a z nią, na co liczę, koniec przesilenia. Śpię i śpię w ostatnich 3 tygodniach. Michał niewiele ze mnie ma, ja nawet niewiele mam z samej siebie. Na siłce, jak już obudzę się z popołudniowej drzemki, ziewam okrutnie. Zdarzyło mi się nawet kilka wieczorów, podczas których NIC nie przeczytałam do snu. Tak. To może w jakiś sposób tłumaczyć fakt, że i w internecie bywam rzadziej. Nie mam siły pisać, serio. Do tego mam migrenę drugi dzień, więc najchętniej żywiłabym się lodami.

Koty oba marcują, mimo sterylizacji, więc to już najwyższy czas powiedzieć STOP przesileniu.
Ze względu też na nagły wzrost temperatury od wczoraj, jutro będę miała przyjemność wrócić do rowerowej drogi do pracy. I aż przebieram nogami z tego powodu!




Mamy oboje głód zielonego, rzeżucha kolejna już na wykończeniu, po niej będę siać od razu kolejną. A tymczasem rano ukręciłam pastę z ugotowanej czerwonej soczewicy i suszonych pomidorów. Doprawiłam solą, pieprzem, oregano, tymiankiem, kuminem. Dodałam 2 łyżki uprażonego słonecznika, ząbek czosnku i już. I mam pastę do bułeczek na 3 dni :) No, pewnie na 2, bo Michał pewnie też trochę zje.
Pastą posmarowałam chleb, a na to wrzuciłam awokado, odrobinę posoliłam, polałam 3 kroplami oliwy, posypałam szczypiorkiem i od razu mi było lepiej. Lubię weekendowe śniadania.

A teraz mam bułeczkowy debiut, za godzinę okaże się, czy udany. Trzymajcie kciuki. 


Przyjemności w kolejnym tygodniu!