wtorek, 30 grudnia 2014

Sylwester w kinie

Poza codziennymi (!) treningami tym leniwie u nas, naprawdę. Spotykamy się z ważnymi dla nas ludźmi. Smucimy trochę, że inni ważni się nie odzywają (obdzwonimy jutro ich, niech mają!), a przede wszystkim spędzamy czas ze sobą. Brakowało nam tego w ostatnich tygodniach. Wbrew oczekiwaniom, wcale się więcej nie kłócimy :)

Gotujemy sobie dobre obiady (w sumie standard), jemy królewskie śniadanie (jak zawsze...), dużo rozmawiamy, a wieczorami oglądamy 3.serię "Homeland" (trailer do 1.). Ta druga rozczarowała chyba wszystkich, a w trzeciej się bardzo dużo dzieje i jest naprawdę ciekawie. 

Pamiętacie? Rok temu byliśmy w kinie 31.12. Chcemy bardzo to powtórzyć, choć nie ma takiego wyboru jak rok temu i raczej nic nie przebije doskonałej "Frances Ha", ale w Rialto grają o 19:00 "Whiplash". Sundancowy, więc.... czy może zawieść? Uwaga: to regularny, normalny seans, a nie żadna sylwestrowa noc w kinie za 200zł czy coś w tym stylu. Może ktoś ma ochotę?
I żadne plany się w tym roku nie skonkretyzowały, więc po kinie pewnie do domu na kolejny film, z winem i miską pistacji. I tak nam dobrze :)

wtorek, 23 grudnia 2014

Nie chcę w tym roku

Wspominam wystawę, na którą zabraliśmy Elizę 2 tygodnie temu. Piękne zdjęcia, polecił Tomasz, oczywiście. Poznań (nie tylko zresztą), sfotografowany przez Niemca, Ernsta Stewnera. Mnie ruszyło, bardzo, bardzo. Zapłaćcie 8zł, żeby obejrzeć przepiękne zdjęcia, a przy okazji nowy stary CK Zamek, kto jeszcze nie miał okazji. To zupełnie nowe miejsce teraz... Europejskie bardzo, serio!

Dobry grudzień za mną, kilka fajnych spotkań, inspirujących i wzbogacających nas oboje. Poprzedni weekend też był piękny, choć bardzo pijany: wigilia firmowa zobowiązuje. Tylko raz w roku widzimy się na takiej imprezie poza pracą... Morze wiśniówki było. I zgon w sobotę. Tia, jak na sportowca przystało. Ale i tak czasem musi być.


Zerkam w kalendarz i widzę, że przed nami jeszcze w tym roku minimum dwa spotkania z ludźmi, na których nam bardzo zależy i to też cieszy. Bo w tym roku właśnie spotkania z ważnymi ludźmi okazały się tym, co mnie trzymało. Za włosy, za szelki, za rękę. Dzięki ludziom przetrwałam ten rok, pierwszy bez ojca. A jutro pierwsze święta bez niego. Tak bardzo kocham święta, kochałam właściwie, a w tym roku do ostatniej chwili je wypierałam, nie chciałam nawet ich obchodzić, więc pierniki, pasztety i inne rzeczy robię TERAZ. Nie ma choinki, bo się obraziłam na święta, na ojca, na wszystko. Lampki powiesiliśmy wokół rury, może znajdę gdzieś jeszcze jemiołę? Bo się namyśliłam. Ale jak nie znajdę, nic się nie stanie, są ważniejsze rzeczy.
Kupiliśmy dużo orzechów i dużo wina. Żadnych słodyczy, ha! Pewnie rodzina i tak przyniesie, a kto ma to wszystko potem zjeść...

Wolałabym przespać ten czas w tym roku, ale nie bardzo się da. Poza tym muszę być z mamą. Prześpię w późniejszym terminie. Zadziała? Ukoi?

Pasztet ostygnie i jedziemy. Tak bardzo nie chcę tych świąt.

Moja ulubiona świąteczna piosenka poniżej. Jakże szyderczo w tym roku brzmi ten ukochany przez całą moją rodzinę Chris Rea...




niedziela, 14 grudnia 2014

Jest progres, są nowe spodnie


W niedzielę się załatwiłam na dobre, a dokładnie załatwiłam sobie nadgarstki. Myślę, że to dlatego, że nie rozgrzałam sobie ich przed wioślarzem. W efekcie, najgłupsza nawet czynność, jak zapinanie guzika w spodniach, sprawiała mi trudność przez kilka dni. Z tego też powodu odpuściłam ćwiczenia przez 3 dni. Do końca tego tygodnia miałam też zakaz zbliżania się do wioślarza.




ŚRODA:
Bieżnia - 30 minut (3 km, rozgrzewka)
Deska - 3x 30 sekund
Nogi - 2 ćwiczenia, każde 3x30 sekund (2 ćwiczenia, których nazwy nie znam... Póki nie poznam, albo nie znajdę, tak będę opisywać: leżę na brzuchu, podnoszę nogi i płynę nimi kraulem, ale tylko nogami. Drugie ćwiczenie: leżę na brzuchu, podnoszę nogi na tyle, ile mogę i robię nożyce)
Rozciąganie
 
 
SOBOTA:
Rower - 5 km (11 minut, rozgrzewka)
Orbitrek - 15 minut
Deska - 4x 30 sekund
Rolowanie
Rozciąganie
 
 
NIEDZIELA:
Bieżnia - 20 minut (2 km, tylko marsz, rozgrzewka)
Deska - 4x30 sekund
Core board - 3x 10 pompek 
Nogi - 2 ćwiczenia, każde 3x30 sekund (opis wyżej)
Brzuszki - 4x 30
Squat - 4x 15 z kettlebel 4kg
Ćwiczenia stabilizacyjne z piłką do fitnessu
Rolowanie
Rozciąganie
 
 
Czuję nogi, jest pięknie.Trochę brzuch, ale nie mocno, co oznacza, że mogło być mocniej, no ale stara zasada jest znana nam wszystkim: nigdy sam nie zrobisz tak mocnego treningu, jak na treningu grupowym z instruktorem. Dobrze i niedobrze, bo po co mam przesadzać. Robię sama piękne, 60-70 minutowe treningi, w tym dużo się rozciągając. I czuję się po każdym z nich cudownie.
I są postępy, bo robię więcej powtórzeń deski, więcej brzuszków, squaty też weszły lepiej. Pilnuję 1-minutowych przerw między seriami. Zwracam uwagę na regenerację (3 dni treningowe pod rząd to jednak za dużo), staram się wysypiać, a jeśli jestem naprawdę zmęczona (i nie szukam wtedy wymówek), odpuszczam trening, bo tylko można sobie wtedy zrobić krzywdę. 

Czuję się doskonale, nie jestem taka ospała, zmęczona, znużona, więcej mi się chce... No i ...Wiecie, jaka to radość, gdy mogę sobie kupić spodnie w rozmiarze 36?!
 
 
 
 
 
 

sobota, 13 grudnia 2014

Her

Tydzień temu spotkaliśmy się z cudownymi ludźmi. Gościliśmy u siebie Elizę z Łodzi. Było dość kulturalnie, ale o tym następnym razem, może już jutro :) Poza tym było dużo jedzenia.
Przyjechała w piątek wieczorem, a już naprawdę późnym wieczorem dołączył do nas Dejfit. Piliśmy wino, a w międzyczasie robiłam dal soczewicowy na mleczku kokosowym. Drugą ręką tworzyłam chlebek bananowy. Upiekłam też dynię, co było mi potrzebne do śniadania nazajutrz.

I rozmawialiśmy wciąż. O ludziach, którzy ostatnio nas fascynują, o Żywej Bibliotece, która niedawno była w Łodzi, o filmach, tatuażach, siłce, jedzeniu, weganiźmie i wegetarianiźmie, o książkach, kotach i psach, o tym, jak trudno nam zrozumieć język agresji, dotyczący wszystkiego, co inne... Jak zawsze w przypadku Elizy i Dejita, spotkanie było bardzo inspirujące. Wygoniliśmy go o 2:00, wierząc, że obudzimy się przed Elizą i przygotujemy jej śniadanie.
Oczywiście to ona wstała przed nami, ale kto by się tym przejmował!
Gdy robiłam pankejki dyniowe, w tym czasie w piekarniku dochodziła zapiekana kasza jaglana z truskawkami. Spotkaniom końca nie było, bo na śniadanie wpadł Tomasz, którego wieki nie widzieliśmy, a i on z Elizą mieli sporo do nadrobienia. Śniadanie było konkretne, przyznaję, choć oczywiście my z Michałem pierwsi zgłodnieliśmy niecałe 3 h później, ale tak już jesteśmy skonstruowani... Najważniejsze, że goście się najedli, że im smakowało, że przepisy nawet Tomasz chciał. To cieszy bardzo, czuję się wspaniale :)



Jak już pospacerowaliśmy i kulturalnie się nasyciliśmy, poszliśmy do Mixtury na nowego burgera. Eliza wzięła buro, a my soczewkę. Przyznam, że dla mnie lepszy jednak buro. Nie jadłam jeszcze jaglaka, ale tyle jemy kaszy jaglanej, że zwykle szukamy czegoś innego, wychodząc z domu. Dodatkowo wzięliśmy frytki z selera, które trochę mnie zawiodły i pyszne piwo, którego nazwy już oczywiście nie pamiętam. I nawet udało się Marjana chwilę widzieć. Jak miło. Szkoda, że tak krótko.

Odwieźliśmy Elizę tramwajem na przystanek, z którego odjeżdżał Polski Bus i wróciliśmy szczęśliwi do domu. Tak rzadko ostatnio mamy gości, tak na dłużej i takich inspirujących. Musimy w końcu ją odwiedzić w Łodzi. Może jeszcze tej zimy?

Tak dużo mi się chce po spotkaniach z takimi ludźmi. Tak naprawdę.

A dzień później, na fali spotkania, włączyliśmy "Her", który nam Eliza zgrała. Bo chyba już zawsze tak będzie, że przy spotkaniu i noclegu u nas, będzie zgrywać jakieś filmy. Oglądając,zajadaliśmy guacamole. Uwielbiam przecież.

Smutny bardzo "Her". Wprawił mnie w dziwnie melancholijny nastrój. Chyba każdy z nas woli te prawdziwe relacje. Czy rzeczywiście nie mamy na nie czasu, jak wciąż powtarzamy?

 

niedziela, 7 grudnia 2014

Speedball zostawił ślad na długo...

Kolejny trudny tydzień pod względem treningowym, znowu spowodowane w dużej mierze pracą, ale dodatkowo mieliśmy cudowne spotkania w weekend, więc czasem tak po prostu jest, że coś kosztem czegoś się odbywa... Nie żałuję! :)


PONIEDZIAŁEK:
Bieżnia - 15 minut (tylko marsz)
Orbitrek - 10 min
Wioślarz - 11 minut, przepłynęłam ponad 2 km
Deska - 3x30 sekund
Brzuszki - 3x 20
Rozciąganie

To ewidentnie nie był mój dzień, autentycznie było mi słabo i ciężko na orbitreku, więc stwierdziłam, że lepiej odpuścić, niż zrobić sobie i komuś krzywdę. 

ŚRODA:
Speedball - to był mój pierwszy raz na zajęciach z piłkami lekarskimi (1kg, oczywiście, nic cięższego w moim przypadku nie wchodzi w grę) i już wiem, że będę tam częściej. Prowadzący, u którego byłam już kiedyś na strechingu, należy do tych instruktorów, przed którymi nic się nie ukryje ;) więc nie można dawać z siebie 80%, tylko cały czas 100%. Bardzo, bardzo go lubię. Zajęcia różnorodne, ani chwili się nie nudziłam. Na koniec powiedział "Dziś były ćwiczenia na górę, tydzień temu na dół, czujecie to, prawda?". Hm, uda i pośladki tak mnie piekły, że nie mogłam się ruszyć... A on mówi o górze?! Nazajutrz zrozumiałam... Uczciwie, bez ściemy: ledwo doszłam do szatni. Musiałam nieźle trzymać fason, przechodząc przez główną salę do ćwiczeń. Bolało przy rozbieraniu, bolało przy myciu pod prysznicem, bolało jak wracałam. Nie wiedziałam jeszcze, jak będzie bolało następnego dnia. To było w środę. DZIŚ, w niedzielę, rano czułam bicepsy jeszcze!!! Co ze mną nie tak? Czy naprawdę aż tak długa droga przede mną...?


NIEDZIELA:
Bieżnia - 1,5 km w 15 minut (tylko marsz, raczej spokojny, na rozgrzewkę)
Wioślarz - OK 5 minut, przepłynęłam ponad 1 KM
Deska - 3x30 sekund
Brzuszki - 4x 20
Squat - 3x15 z kettlebell 4kg
Długie rozciąganie
 
Wiecie, ze podczas squatów czułam dziś poślady, po ŚRODOWYM speedballu? To nienormalne...
 
Tak, wiem, największy błąd, jaki popełniłam, to brak aerobów (choćby lekki rowerek, marsz na bieżni czy orbitrek na najlżejszym obciążeniu)  w czwartek lub piątek - wtedy rozruszałabym mięśnie, byłoby lepiej. No i Michał słusznie zwraca uwagę na brak zimnego prysznica, bo nic tak nie pomaga na zakwasy. To niezbędne przy przyspieszeniu regeneracji. Podobno. ... :)
W piątek miałam iść na trening przed pracą, ale okrutnie zaspałam. W sobotę nie miałam jak.

Miałam 3 dni przerwy po speedballu i to był duży błąd, bo dopuszczalne są 2, a 3 to naprawdę za dużo. Miałam dziś bardzo spięte ciało, trudności z rozciąganiem... Walczyłam długo na macie ze sobą, naprawdę.
Obiecuję sobie więcej nie robić takiej przerwy. Tak naprawdę wystarczyłoby wczoraj 30 minut jogi i pewnie nie byłoby dziś takiego dramatu.




środa, 3 grudnia 2014

Przedświęta




Do świat jeszcze trochę, ale postanowiliśmy zrobić sobie przedświęta w listopadzie. Chłoniemy piękne wydanie autorstwa Marty Dymek, z której część przepisów jest nam, oczywiście, znana, ale większość to zupełna nowość; ciekawa jest również pozycja dotycząca jogi - dzięki tej książce wiem, które mięśnie pracują podczas wykonywania danej asany. Dobra rzecz, polecam.
A "Dziarski dziadek" to prezent dla kogoś bliskiego ;)
 
Warto zrobić sobie taki prezent w ponurym listopadzie. Życie jest dużo łatwiejsze, kiedy kupujecie sobie książki. Sprawdźcie sami, u nas to zawsze działa.



niedziela, 30 listopada 2014

Rozgrzewamy się na treningu, rozgrzewamy się obiadem

Jeśli chodzi o treningi w tym tygodniu, to byłam 3 razy w Pure, ale nie udało mi się zdążyć na żadne zajęcia grupowe, więc treningi robiłam sama. Dziś najmocniejszy ze wszystkich trzech. Ale mało mi wciąż, więc muszę dotrzeć w końcu na spinning i dać sobie wycisk, a nie jakieś pitu pitu an orbitreku i wioślarzu.

Dodatkowo 2 razy ćwiczyłam jogę w domu, dzięki czemu bardzo rozluźniłam kręgosłup. Nie ukrywam, że ostatnie tygodnie/miesiące są dla mnie niezwykle stresujące. Niestety objawia się to u mnie zniecierpliwieniem, skaczącym okiem, wysypką i okropnym bólem kręgosłupa.
Trening bardzo pomaga, dobrzy ludzie również, więc nie odmawiamy spotkań, jak wcześniej, bo bardzo ich potrzebuję. Tydzień temu przyjechała Agata z Warszawy. Nie było dużo czasu, ale cieszę się, że chociaż kilka piwo wypiłyśmy, rozmawiając. Spotkanie z nią zawsze daje nam dużego powera ;)
Zresztą jej przyjazd jest również okazją, by spotkać się z resztą naszych ulubionych ludzi ze studiów, czyli z Agnieszką i Dejfitem.

A w niedzielę na późny obiad poszliśmy do naszych cudownych kociarzy, czyli Liminów. Michał wziął aparat, żeby zrobić zdjęcia, ale oczywiście tyle się działo i było tak smacznie, że nawet go nie rozpakował. Zawsze to samo.
A Natalia uraczyła nas nie tylko obłędnymi pastami (szczególnie ta z suszonych pomidorów i soczewicy!), ale moim jej ulubionym daniem, czyli dalem soczewicowym. Jest tak pyszny, że nieprzyzwoicie się nim zawsze objadamy. Naprawdę nieprzyzwoicie. Mamy od jakiegoś czasu puszkę mleczka kokosowego, więc pomysł na rozgrzewający, szybki obiad jak znalazł. Dziś w końcu zrealizowałam ten plan.

Gdybym tylko wiedziała, że to się tak błyskawicznie robi! Wrzucam, mieszam i mam obiad na 2 dni, a na trzeci kiedyśtam nawet zamroziłam. Cudowne ;)
Zdjęcia brak, bo to breja, jak Marta Dymek przyznaje, więc umówmy się, że wygląda jak na blogu wiadomym ;) Dziś podałam z komosą ryżową, a jutro będzie z brązowym ryżem. Sycące, rozgrzewające, aromatyczne, po prostu boskie! Będę robić częściej, szczególnie w okresie zimowym.


Miłego tygodnia!



niedziela, 23 listopada 2014

Pure odpręża

Ciężki tydzień za mną, jak przewidywałam. Nie tylko w odniesieniu do możliwości treningowych, z naprawdę różnych powodów. Myślcie czasem o mnie, bardzo potrzebuję dobrych ludzi wokół. Szczególnie teraz.

W poniedziałek nie wyrobiłam się na żadne interesujące mnie zajęcia i zrobiłam "swój" trening:


PONIEDZIAŁEK:
Bieżnia - 2,2 km w 20 minut (tylko marsz, raczej spokojny)
Wioślarz - 10 minut, przepłynęłam ponad 2 km
Deska - 3x30 sekund
Brzuszki - 3x 30
Rolowanie i długie rozciąganie

WTOREK:
Zdrowy Kręgosłup - znowu było dużo stabilizacji, co mi się bardzo przydaje. Ale muszę przyznać, że po tych konkretnych zajęciach triceps mocno czułam jeszcze w piątek, co wcześniej mi się nie zdarzyło. Cóż, instruktor się postarał i ja nie odpuszczałam, chociaż miałam momenty, w których już już miałam opuścić ręce i wtedy na szczęście zmienialiśmy pozycję ;)
Po zajęciach przejechałam jeszcze 10 km w 22 minuty na rowerku.  


NIEDZIELA:
Bieżnia - 2 km w 18 minut (tylko marsz, raczej spokojny)
Wioślarz - OK 5 minut, przepłynęłam ponad 1 KM
Deska - 3x30 sekund
Brzuszki - 3x 30
Rolowanie i długie rozciąganie

Krótki, bo jedynie godzinny trening, chyba nawet niespełna, ale tydzień miałam intensywny, wcale nie pod kątem sportu, jak widać powyżej.
Sporo stresu mam, sporo, naprawdę cierpię z powodu bólu kręgosłupa i właściwie nic mnie tak nie odpręża, jak trening w Pure.

A w międzyczasie, nie wiem, kiedy nawet dokładnie, kolejna porcja tłuszczu z pleców i cycków zniknęła i o kolejne oczko musiałam przesunąć zapięcie w staniku. Mała rzecz, a cieszy ;)


 

środa, 19 listopada 2014

Obiecuję nie robić tego codziennie

W Biedronce pojawiły się kasztany jadalne! Cena taka se, bo za 1 kg za 19.90zł to tak wiecie... Może być, mogłoby być taniej. Wzięłam garść, za 5zł. Nacięliśmy, upiekliśmy je i zjedliśmy po obiedzie. I życie na chwilę było znośniejsze. Nie przegapcie, kasztany są pyszne. Tylko pamiętajcie o nacięciu, bo podobno wybuchają, jak się tego nie zrobi - nie będę testować ;)
 
Jutro w Poznaniu zagra Natalia Przybysz, w Akademickim Centrum Kultury i Sportu 9stóp, za 30 zł. Nowa płyta już na spotify. Jestem zachwycona muzyką, tekstami, nią. Bardzo dojrzała, chociaż już od Sistars miałam do niej słabość i zawsze jej kibicowałam.

A teraz piję wino, pierwszy raz od 2 miesięcy, od nastoletnich czasów nie miałam takiej przerwy. Najpierw przez cały miesiąc byłam chora, a potem... nie było czasu? Nastroju?
Liczę po cichu, że ból pleców odpuści, ból kręgosłupa właściwie, który trzyma mnie już kilka tyg.
I skaczące oko cały dzień. Bo historii spadkowej nie ma końca. I zamiast ćwiczyć jogę, to zawracam ludziom głowę, by się wygadać. Chociaż bardzo się staram nie, ale czasem nie wychodzi... Wiecie, jak to jest, gdy jest silne postanowienie bycia szczerym? No i co mam odpowiedzieć, gdy ktoś pyta, jak się czuję? No chujowo. Nie będę kłamać przecież.
 
...
 
Jezu, upiłam się kieliszkiem wina. I pierwszy raz od kilku tyg nie boli kręgosłup. O, coś podziałało. 
 
Dobranoc.







niedziela, 16 listopada 2014

Samotne treningi

Za dużo sportu? Michał mówi, że to może być przyczyna moich problemów z wstawaniem ostatnio. Nie słyszę budzika! Rozumiem, jeśli taka sytuacja zdarzy się raz, drugi, ale nie każdego dnia przez tydzień! Zrzucałam to na przesilenie, zmianę pory roku itd... No ale zaczęłam mieć te problemy równocześnie z powrotem do treningów. I nie mam tak, że brak siły, by się podnieść rano, po prostu smacznie, mocno śpię.
Budzik przesypiam. Od kilku dni jest lepiej. Myślę jednak, że stres robi swoje również.
Przypomina mi o tym ból kręgosłupa, każdego dnia.


W tym tygodniu, głównie z powodu nawału pracy, nie dotarłam na żadne zajęcia grupowe w Pure. Po prostu nie dało się wyjść o przyzwoitej porze. Wszystko w tym tygodniu to była "samotność długodystansowca" ;) To i tak cud, że przy tak intensywnym tygodniu (pomijając poniedziałek), udało się zrealizować 4 treningi.

PONIEDZIAŁEK:
Bieżnia - 3 km w 30 minut (tylko marsz, raczej spokojny)
Wioślarz - 10 minut
Deska - 3x30 sekund
Brzuszki - 3x 20
Squat - 3x 10 z kettlebell 6kg
Rolowanie (auć!) i długie rozciąganie

W środę ćwiczyłam 45 minut jogę w domu i bardzo dobrze mi to zrobiło. W Decathlonie pojawiły się paski do jogi, które bardzo ułatwiają większość pozycji (Bo większość jest dla mnie wciąż niedostępna... Chociaż... czy tak powinnam mówić? Nie niedostępna, nie nieosiągalna, tylko wykonuję je na miarę swoich możliwości, ale pasek ułatwia, bo przedłuża trochę rękę, nie zaokrąglam dzięki temu pleców tam, gdzie powinny być proste itd).

PIĄTEK:
Rower - 9km w 21 minut
Wioślarz - 5min, 1 km "przepłynęłam"
Deska - 3x30 sekund
Coreboard - 3x 10 skręt
Rozciąganie

Pisałam już wczoraj, jak bardzo lubię ćwiczyć w piątek wieczorem. Prawie tak samo, jak raniutko, tuż po otwarciu klubu o 6:30. Bardzo specyficzny klimat ;)

SOBOTA:
Bieżnia 2 km w 20 minut
Wioślarz - 5km, 1km "przepłynięty"
Deska - 3x 30 sekund
Rozciągania

No wczoraj to było dość krótko, przyznaję, bo chyba 45 minut (zwykle mam 55-70 minut, gdy sama ćwiczę), ale dlatego, że miałam trochę głowę zaprzątniętą, niestety nadchodzącym dniem. Mimo pozytywnego nastawienia, wiedziałam, że pół dnia spędzę na samotnym zdzieraniu tapet w mieszkaniu babci. Dlatego nie przesadzałam z wiosłowaniem, bo wiedziałam, ze ręce dostaną za swoje tego dnia. Nie pomyliłam się. 

Nadchodzący tydzień może być trudny treningowo, niestety.






sobota, 15 listopada 2014

Enjoy the little things


Te drobiazgi, małe zwycięstwa, które cieszą tak bardzo: pani z piekarni, zachwycona moim chlebem, prosi o przepis, następnie dostaje zakwas i sama piecze chleb; mięsożerni współpracownicy, którzy poczęstowani soczewicowym pasztetem, oświadczają mi się; garść pieczonych kasztanów, które sprawiają, że czasem lubię jesień; mieszkanie wypełnione zapachem ciasta dyniowego lub po prostu pieczonej dyni, z której robię nieustannie zapasy puree.



W tygodniu na śniadanie czekoladowy pudding chia sprawia, że czuję się trochę jak w sobotę 
i do pracy ruszam z większą energią i jeszcze lepszym nastawieniem. 

...


Z pracy wyszłam wczoraj prawie o 18, zmordowana wróciłam do domu. Zjadłam lekki obiad, wypiłam kawę i po 21:00 wiosłowałam już w Pure. Można? Można. Wychodziłam jako jedna z ostatnich. 
Fajne towarzystwo jest na siłowni w piątek wieczorem ;) 
Zasnęłam jak dziecko. Śniły mi się przygotowania do triathlonu z koleżanką z liceum. Nie widziałam jej od lat, ale często o niej myślę. Kiedyś wierzyła, że jak będę duża, napiszę książkę i znajdzie tam dla siebie dedykację. Ja też w to wierzyłam. ...Dziecięce marzenia ;)




Dziś jestem sama, Michał w pracy wyjątkowo, do późnego wieczora. Śniadaniem należy sprawiać sobie przyjemność - trzymam się tej zasady od dłuższego czasu. 
Bardzo dobrze mi zrobiła quinoa z rodzynkami, do której dodałam łyżkę masła orzechowego. Potem kawa z odrobiną cukru z cynamonem. I mogę jechać na trening. A potem remontować mieszkanie, które przygotowujemy pod wynajem. Będzie siła, będzie moc.

Dzień pochmurny, ale skoro rozpoczęłam go takim porankiem, nie może być źle, prawda?


Jeden z ulubionych dziś:









wtorek, 11 listopada 2014

Święto rogala i faszystów*





Byliśmy dziś na Biegu Niepodległości w Luboniu. Michałowi udało się pobiec na życiówkę w czasie 44:10 netto. Zjedliśmy też rogala. Ze łzami w oczach czekałam na start biegu - mam to na każdych zawodach, wzrusz ogromny, a dziś dodatkowo hymn zagrali. Miałam duży problem, by się nie rozpłakać.

 My w ten sposób świętowaliśmy 11.11 a Wy?



Wystarczyło wrócić do domu z wesołej wycieczki i miło spędzonego czasu z biegającymi znajomymi i włączyć radio, by usłyszeć, w jaki sposób inni spędzają ten dzień. Ech. Dla rozluźnienia zrobiłam 3 chleby, które teraz dochodzą do siebie, a rano je upiekę przed pracą. Dla rozluźnienia II zabrałam się za dżem dyniowo-pomarańczowy. Przepis i relacja następnym razem. Pachnie cudownie: gałka, imbir, cynamon. Aj. Samej sobie zazdroszczę już tych słoików.




*Tak 11.Listopada nazwała moja droga Natalia. Zawsze trafione.

niedziela, 9 listopada 2014

No pain no gain

Kolejny tydzień bez jogi. Jakoś mi głupio, że ostatnio wyszłam, no i postawiłam na poznawanie kolejnych zakątków Pure.

We wtorek ZDROWY KRĘGOSŁUP, jak zawsze, nie zawiódł. Opłaciło się weekendowe ćwiczenie z piłką fitnessową, pobiłam we wtorek swój osobisty rekord w utrzymaniu się nie piłce bez oparcia nóg o podłoże oraz rąk na piłce. Tylko balans ciałem, głównie biodrami właściwie. 
Wydawało mi się, że trwało to 3-4 minuty, w rzeczywistości pewnie dużo krócej, ale to nic. 
Byłam bliska płaczu ze szczęścia. Aj! Ja, antytalent jeśli chodzi o równowagę i w ogóle z ułomnością  w temacie core, utrzymałam się na piłce, panowałam na niej i nie miałam dość!
Po ZDROWYM poszłam na rowerek - tradycyjne już 10 km przejechałam w 26 minut.

Środa to był dzień regeneracji tym razem, ale w czwartek już wróciłam do Pure, ponownie na ZDROWY. Miałam nadzieję, że w końcu trafię na zajęcia bez piłki. 
Oczywiście uwielbiam piłki, ale byłam ciekawa, jak instruktor prowadzi te zajęcia bez nich. 
No i cóż, zajęcia grupowe nie przestaną mnie nigdy zadziwiać - dostałam pstryczek w nos. Ćwiczyliśmy m.in z gumami (zdjęcie poniżej, z allegro), głównie w obrębie barków. Musicie wiedzieć, że mam bardzo słabe barki, plecy i ramiona. Koszmarnie wprost. Dlatego dostałam mocno po tyłku. A raczej po barkach. 
Ale było super, dla rozluźnienia przejechałam po zajęciach 10 km, tym razem w 23 minuty

Gumy do ćwiczeń


W sobotę zrobiłam sobie samodzielny trening, tzn zaspałam na spinning, na który miałam po raz pierwszy iść. Byłam sobą rozczarowana, ale zjadłam kaszę jaglaną i pojechałam coś sama poćwiczyć.

Rower - 15 minut (to często moja rozgrzewka)
Orbitrek - 15 minut
Bieżnia - 10 minut*
Wioślarz - 6 minut
3x 10 squat na bosu
3 x 20 sek deska
3x 10 skręty na core board
3x 20 brzuszki
Kilka minut ćwiczeń stabilizacyjnych na piłce fitnessowej
ok 10 minut rozciągania

*Wiem, że nie powinnam, ale nie mogłam się powstrzymać. Spędziłam tylko 1km na bieżni, z czego przetruchtałam 300m, reszta była marszem. Tęsknię do biegania okrutnie :( Niestety popołudniu poczułam kolano... No ale maszerować sobie będę.

Wioślarz - to był mój pierwszy raz, przed wyjściem z domu przestudiowałam na youtubie technikę wykonania i poczytałam, czy przypadkiem nie obciążą kolan. Proste plecy, a potem tylko warto pamiętać, by wypuścić najpierw ręce, potem reszta. Łatwizna? 
Ha, jeśli masz siłę w rękach i ramionach, to ok, ja czułam ręce wieczorem. Oczywiście tylko mnie to cieszy.

Dziś też zrobiłam samodzielny trening, był bardzo podobny do wczorajszego:

Rower - 12 minut (5 km)
Orbitrek - 15 minut
Wioślarz - 7 minut
3x 10 squat z kettlebells
2x 10 skręty na core board
Kilka minut ćwiczeń stabilizacyjnych na piłce fitnessowej 
Rolowanie pasma biodrowo-piszczelowego, po ok 2 minuty na każdą nogę
ok 10 minut rozciągania


Dziś tez odkrywałam nowe gadżety, były to tym razem kettlebells. Wybrałam 6kg ciężar i robiłam takie squaty, jak na filmiku poniżej na początku.


Minęło kilka godzin od treningu, a ja już już czuję ramiona i plecy. Być może niepotrzebnie dziś znowu wiosłowałam. Ale było fajnie. Nie będę się rozpisywać na temat powrotu, bo aż wstyd... Mam niecałe 3km do Pure, a z trudem pedałowałam w drodze powrotnej... Paszcza się śmiała, choć twarz wykrzywiała w bólu ;)

Ale dlaczego paszcza się śmiała? Dziś rano się mierzyłam. Pierwszy raz od września.

Minus 2 cm w cyckach.
Minus 3 cm w talii.
Minus 3 cm na bębolu.
Minus 2 cm w biodrach.
Minus 2 cm w łydkach.

Wiedziałam, że jest mnie mniej po ciuchach, ale nie myślałam, że aż tyle. 
Jeszcze bardzo dużo pracy przede mną, ale radość była ogromna!

Oczywiście nie samymi ćwiczeniami człowiek żyje, bardzo ograniczyłam słodycze. 
Ale o tym za miesiąc, przy kolejnym mierzeniu.


środa, 5 listopada 2014

Koktajl z jarmużem





W końcu jarmuż jest CODZIENNIE dostępny w osiedlowym warzywniaku. Cudownie! 
Kupiłam palmę i przede wszystkim zrobiłam koktajl. Inspirując się przepisem stąd. Tyle tylko, 
że pominęłam kiwi. Dorzuciłam otręby i nie namoczyłam moreli. Wyszedł cudowny, orzechowy! Jeśli chodzi o wkład,  to dałam pół na pół mleko i jogurt naturalny.
Z jarmużu można oczywiście wiele innych rzeczy robić, ale chwilowo jestem zafascynowana jego smakiem w koktajlu.
Michał upodobał sobie jajecznicę z jego dodatkiem - też ok, ale jajka mi nie wchodzą, delikatnie mówiąc, od kilku miesięcy.

Jest suchy, bezwietrzny, ciepły listopad. Aż się nie chce wierzyć, że poranki są tak ciepłe (9 stopni dziś było o 7:00). Korzystajmy, cieszmy się, zapamiętajmy. Może łatwiej będzie przetrwać zimę dzięki tym wspomnieniom.

Słucham wciąż, nie mogę przestać tej jesieni N. Przybysz i czekam na płytę. Będzie miód, już to czuję. Lubię ją taką zdzierającą gardło. I jogującą ;)


 

 Bo dobre jedzenie, książki, kino i muzyka umilą nam oczekiwanie na lato. I sport, duuuużo sportu.


niedziela, 2 listopada 2014

Bogato w treningi i w bóle mięśni

Tydzień był dość bogaty w treningi, choć jego początek na to nie wskazywał.

W poniedziałek pojechałam na jogę, ale niestety poczułam się fatalnie i po 30 minutach musiałam wyjść z sali. Byłam niepocieszona, trochę zdołowana, ale potem pomyślałam, że tak widocznie musi czasem być. Że to nie ten dzień itd - choć nie chodziło o brak motywacji do ćwiczeń, tylko fizycznie czułam się naprawdę strasznie.

We wtorek udało mi się dojechać na Zdrowy Kręgosłup, na którym nie było mnie cały miesiąc. Znacie to uczucie, kiedy wydaje Wam się, że jesteście niewidzialni? Wydaje mi się, że instruktor mnie zapomniał, ale nie dziwię się właściwie, bo w tak dużym klubie jest spory przepływ ludzi. Tak czy inaczej, było ciężko. Nie spodziewałam się, że aż tak. Połowa ćwiczeń sprawiała mi wyraźną trudność, a i następnego dnia czułam mięśnie. Sporo do nadrobienia po miesiącu chorowania... Po zajęciach przejechałam 10km na rowerku, na co poświęciłam 24 minuty.

Czwartek to miał być dzień jogi, ale udało się wyrwać z pracy o ludzkiej godzinie, więc pomyślałam, że pójdę ponownie na Zdrowy Kręgosłup - zwykle jeden dzień w tygodniu instruktor poświęca na ćwiczenia z piłką, podczas których wzmacniamy mięśnie, natomiast podczas drugich zajęć jest głównie rozciągania. Stwierdziłam, że się przyda. A tu psikus: znowu zajęcia z piłkami! Oczywiście to super wiadomość, bo piłki to w ogóle super sprawa, a dodatkowo został zaplanowany trening stabilizacyjny. Pięknie się składa: ze wszystkim u mnie słabo, ale do core powinnam się stanowczo bardziej przyłożyć. I tu nie było łatwo. Ale nie poddajemy się, a po treningu znowu na rowerek, też 10km, w tym samym czasie. Wierzę, że rower pomoże mi odbudować tę pieprzoną chrząstkę w kolanie i wrócę kiedyś do biegania.

Wiedziałam, że sobota będzie ciężkim dniem, piątek zresztą też, ponieważ już w piątek jechaliśmy do mamy. Nie chcę się wdawać w szczegóły, ale mam sporo na głowie, ponieważ zajmuję się całą spadkową sprawą od czasu śmierci ojca. W imieniu mamy i siostry ustalam taktykę z prawnikami, negocjujemy warunki z drugą stroną. Dodatkowo później muszę przekazywać i siostrze (która jest w Anglii) i mamie (która jest w fatalnym stanie) wszystkie informacje i tłumaczyć, dlaczego tak, a nie inaczej postępujemy. I myślę, że od tych wszystkich okropnych rzeczy ( i wielu innych związanych z urzędami, ubezpieczylami, ZUSEm, skarbówką etc) od kilku miesięcy cierpię na bóle kręgosłupa. Z powodu napięcia. Raz mocniej, raz lżej. Od kilku tygodni bardzo mocno. Nie pomogła miesięczna absencja na siłowni i dwutygodniowe zwolnienie. Aktualnie wygląda to tak, że nie boli mnie kręgosłup przez godzinę po treningu. Ale sypiam normalnie, a to zasługa głównie Pure właśnie. Regularne treningi są dość męczące, co mnie bardzo cieszy.

I z powodu tego napięcia i dużego obciążenia sprawą wiadomą, w piątek postanowiłam wstać godzinę wcześniej i spóźnić się godzinę do pracy. O 5:30 byłam już po śniadaniu, a pół godziny później w drodze do Pure. Czekałam (wcale nie sama!) na otwarcie klubu od 6:25. Kilka minut później już byłam w szatni.
BAJKA. Dość pusto, ale nie zupełnie, bo razem ze mną było 8 osób o 6:40, a co kilka minut docierały kolejne, ale było jeszcze fajniej, niż w niedzielę rano: na totalnym luzie, bez żadnej spinki. Wszyscy mieliśmy świadomość, że nie musieliśmy wstać, nie mamy za sobą ciężkiego dnia w pracy, nikt nas nie zdążył jeszcze wkurzyć i że dzięki temu, że tu rano przyszliśmy, czeka nas wspaniały dzień.
Rozgrzewałam się na rowerku przez 15 minut (przejechałam 5 km), następnie przesiadłam się na orbitrek na kolejny kwadrans i potem poszłam do kącika z gadżetami, gdzie zrobiłam kolejno: 3x 10 squat na bosu, 3xdeska 30 sekund, 3x 25 brzuszki na skośne, kilka minut poświęciłam też zabawie z dużą piłką, następnie porolowałam uda i potem długo się rozciągałam. Cudowny, godzinny trening. Prysznic i do pracy, gdzie czekał mnie ogień i przez trening wyszłam dopiero o 17:30, zamiast o 16, ale ani chwili nie żałowałam.
Mam nadzieję, ze uda mi się to praktykować 2-3 razy w miesiącu. Nie chcę częściej, bo zajęcia grupowe wieczorami są zbyt ciekawe, by je odpuszczać. Ale kopniak energetyczny był ogromny!
Sobotę całą cierpiałam przy każdym siadaniu, wstawaniu, nie mogłam się śmiać, kaszleć. Przesadziłam z napinaniem brzucha, tzn ilość powtórzeń nie była powalająca, ale wciąż wracam do formy.

Core board


No i dziś, w niedzielę, tez miał być trening rano, a był po 11:00, bo przeciągnęliśmy wspólne śniadanie tak długo, jak się dało.
Właściwie dziś byłą powtórka z piątku, tylko zrobiłam 1 serię więcej brzuszków i dodałam 4 serie po 10 skrętów na czymś, czego musiałam poszukać w internecie, bo nie miałam pojęcia, jak się nazywa. CORE BOARD. Z pozycji deski robiłam skręty na maksa w lewo, następnie w prawo, z każdym skrętem trzymając biodra nieruchomo. Pracuje grzbiet, ramiona i brzuch, aj! Od razu sobie poszukałam innych ćwiczeń, które przy pomocy tego magicznego urządzenia można wykonywać. Wrzucam zdjęcia core board z tej strony.
Czuję brzuch, czuję uda, jest dobrze.

I dziś też były pustki od rana w klubie. Większość powyjeżdżała na weekend pewnie. Lubię takie dni tam.
Przyszły tydzień kształtuje się podobnie, tylko jutro mam nadzieję zostać na całej jodze, a w piątek rano mnie nie będzie w klubie, więc tez pewnie będą 4 treningi.
A spodnie coraz bardziej wiszą... A ja się czuję coraz lepiej, fizycznie. Będzie fajnie; jeszcze trochę i poczuję jakąś różnicę, bo nie chcę ciągle mówić, że wracam do formy.

Przyjemności w nadchodzącym tygodniu, ćwiczcie!

piątek, 31 października 2014

.

Co roku szukaliśmy razem grobu cioci Walentyny i co roku się z tego śmialiśmy, mówiąc, że za rok w internecie sprawdzimy miejsce, by nie tracić czasu.
I tak zawsze powtarzaliśmy, nigdy nie sprawdzając, oczywiście.


Co roku tata mówił, że wiosną przyjedzie na grób swojego ojca i zlikwiduje mech, odświeży trochę nagrobek, żeby było porządnie. I w ostatnich latach zaczynał to zdanie "Muszę wiosną...", a my się już śmiałyśmy i nie musiał tata kończyć nawet.


Jutro nie będziemy się śmiały z taty, który nie pamięta, gdzie leży ciocia Walentyna. 
I z tego, że wiosną trzeba zdjąć mech dziadkowi.
Znalazłam kwaterę cioci w internecie. A grób dziadka odświeżyłyśmy w lutym, chowając tatę.


Ciężki dzień przed nami.

niedziela, 26 października 2014

No to Pure!

Wczoraj znowu obudziłam się z bolącym gardłem. Od wtorku było dobrze, więc trochę się zdziwiłam, ale tylko trochę, bo mam wrażenie, że i tak wyzdrowieję ostatecznie w okolicach czerwca.
Postanowiłam zignorować takie objawy, jak ból gardła i katar (i tak mam go cały rok, więc można przyjąć, że jest alergiczny), no i proszę: dziś obudziłam się bez bólu gardła. Zjadłam owsianko-jaglankę, spakowałam się i po espresso pojechałam do Pure.

Lubię ten luz w klubie w sobotę czy niedzielę rano. Wszyscy są trochę spokojniejsi, niż w tygodniu wieczorem. Lepiej się ćwiczy, a potem wychodzę z galerii handlowej i obserwuję tylko rodziny z małymi dziećmi. Tak, cudowny sposób na wspólne spędzenie niedzieli. MacDonald's w centrum handlowym. Smutne. Ale to nie moje życie, nie moja sprawa.

Nie było mnie tam długo, więc postanowiłam nie szaleć. Miałam ćwiczyć ok 30-40 minut, prawie się udało, ale trochę przedłużałam rozciąganie, bo tak mi tam było dobrze... :) Ale nie szalałam, pot się nie lał strumieniami, tylko troszkę. Promise.

Kolejność ćwiczeń zachowałam i prezentuje się to następująco:

20 minut na rowerku stacjonarnym (8,5km)
20 minut na orbitreku
3x10 squat na bosu
2x30 sekund deska

Do tego duuużo rozciągania. Dobrze było wrócić, w końcu czuję, że żyję, czuję mięśnie (no cóż, jednak mam jakieś, skoro bolą) i kolejny tydzień już mam nadzieję, będzie "normalny", czyli wrócę na jogę, na zdrowy kręgosłup im zobaczymy, na co jeszcze ;) Obiecuję w tym pierwszym tygodniu nie szaleć jeszcze.

A bosu kocham! Taka to podstępna pół-piłka, która robi wszystko, żebym z niej spadła, przypominając tym samym, że najczęściej wystarczy napiąć mięśnie brzucha. Ćwiczenia z cyklu core są u mnie niezwykle ważne. Oczywiście mam na myśli problemy z kolanem, ale właściwie nie tylko. Więcej wkrótce.

Jestem tak naładowana energią po tym treningu, że nie mogę się przestać śmiać ;)


Bosu. Zdjęcie ze strony





sobota, 18 października 2014

Akcja pierogi - z dynią i wędzonym tofu

Uwielbiam pierogi, ha! Któż nie? Tak naprawdę sami robiliśmy je tylko 2 razy, z nadzieniem z twarogu i kaszy gryczanej, ale pieczone robiłam po raz pierwszy dopiero ostatnio. Przepis od Jadłonomii.

Pierogi z dynią i masłem migdałowym

Wykonanie ich wymaga czasu, ale mam na myśli oczekiwania, a nie kilkugodzinny zapieprz 
w kuchni. Bo trzeba upiec warzywa. Po ugnieceniu ciasta, trzeba mu dać 1,5h by odpoczęło i urosło.
Smak wynagradza wszystko, uwierzcie. Mimo, że nie okazały się idealnie, ale to szczegóły,
 które poprawię następnym razem: więcej soli do ciasta (dałam symbolicznie, a mogłam dać solidną łyżeczkę), no i samo ciasto mogłam rozwałkować naprawdę dużo cieniej, bo one jednak rosną 
w piekarniku.
Im cieńsze, tym smaczniejsze, oczywiście.
Za to farszu wyszło mi za dużo. W planach miałam zamrozić na kolejny raz, ale przez niedoprawione ciasto, wpadliśmy na pomysł, by pierogi maczać właśnie w farszu, co okazało się świetnym pomysłem.
Oczywiście dla Michała to była ledwie przekąska, ale zapewniam, że normalny człowiek spokojnie się naje taką porcją.

Tradycyjnie kupiłam więcej dyni i zamroziłam kolejną porcję puree na smutne zimowe dni.


Przymierzam się do zrobienia dużej porcji pierogów z nadzieniem z soczewicy. Lubię mieć takie rzeczy w zamrażalniku na tzw awaryjny obiad, gdy zamiast 30 minut, nie mogę na niego poświęcić więcej niż 15. Zdarza się i tak przecież.
Tak się złożyło, że od miesiąca mam w lodówce wędzone tofu, na które oboje nie mamy pomysłu. Ostatnio częściej zaglądam na Hello Morning i dzięki niej właśnie zrobiłam takie prawie ruskie. 
Farsz zrobiłam rano, a popołudniu wzięliśmy się za ciasto. I tak wyrobienie ciasta + nafaszerowanie + ugotowanie i zjedzenie zajęło nam dokładnie godzinę. Pierogów wcale tak mało nie wyszło, ale oczywiście pochłonęliśmy całość! Ciasto z tego przepisu jest doskonałe. Jedyna modyfikacja, to brak świeżej mięty. Serdecznie polecam ten przepis. Były absolutnie przepyszne - nie wiem nawet, kiedy je zjedliśmy!


Samych pierogów nie zdążyliśmy sfotografować...

Czy możecie mi życzyć dużo zdrowia? Dobiega końca trzeci tydzień, kiedy jestem chora.
 Poprzedni weekend był już bardzo dobry, czułam się świetnie, a w poniedziałek rano obudziłam się ponownie z bólem gardła. Nie mogłam iść znowu na zwolnienie, więc niestety chorowałam w pracy. 
Od czwartku gorączka (4.raz w życiu!), więc w piątek już wzięłam urlop. I dobrze. 
Pani doktor się załamała, widząc mnie po raz kolejny. Tym razem same witaminki, na odporność, syrop z cebuli. 
I leżeć. No to leżę. 
A w przerwach pierogi ruskie zrobiliśmy z Michałem, o.

Wracam do łóżka. Zamierzam wyzdrowieć ostatecznie i wrócić do treningów. Nawet się nie ważę, 
ani nie mierzę. Nie chcę wpaść w depresję.