niedziela, 25 września 2016

#4 Niedzielne obiadki: Placki porowe z pesto pietruszkowym

Zdarza się, że nie wiem zupełnie, co zrobić na obiad w weekend. Zarówno w sobotę, jak i w niedzielę, mamy coś niestandardowego, czyli coś, czego nie jemy w tygodniu (mamy około 10-12 stałych pozycji obiadowych, którymi żonglujemy w pracujące dni, dzięki czemu nie zastanawiamy się, co by tu zrobić na obiad), ale w jeden z tych dni mamy coś na wypasie, jak to nazywamy, a w drugi dzień coś pomiędzy tygodniowym, a niedzielnym. W taki dzień, kiedy nie mam konkretnego pomysłu, Michał bierze jedną z książek kucharskich do ręki i szuka. Ja jestem wykonawcą pomysłu. I te placki on właśnie znalazł.

Ten obiad jest zdecydowanie niedzielny, chociaż to tylko placki. Ale, ale! Jakie placki! Jeśli jesteście fanami placków ziemniaczanych, to przybijam piątkę, bo ja też, ale nie jadłam lepszych placków od tych porowych. A pesto było tak smaczne, że Michał zaniemówił. 

Placki nie wymagają dużego nakładu czasu i pracy, a pesto możecie zrobić dzień wcześniej i trzymać w lodówce, w słoiku. Będzie dobre przez kilka dni.



Przepis pochodzi z książki Marty Dymek, którą znamy z bloga Jadłonomia.

PLACKI POROWE (na ok 12 placków):

3 pory (tylko biała i jasnozielona część)
1/2 papryczki chilli z pestkami
1 łyżeczka cukru trzcinowego
1 łyżeczka mielonego kuminu
1/3 łyżeczki cynamonu
1/4 łyżeczki mielonego kardamonu
kilka łyżek oleju

1 łyżka mielonego siemienia lnianego+ 3 łyżki ciepłej wody
1 szklanka mleka roślinnego
1 łyżka octu

1 i 1/4 szklanki mąki pszennej
1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
1/2 łyżeczki sody
1 łyżeczka soli

1. Pory pokroić wzdłuż na połówki, dokładnie umyć, osuszyć i pokroić na cienkie półtalarki. Papryczkę chili posiekać. Na patelni (dużej!) rozgrzać olej, wrzucić pory, papryczkę, cukier i przyprawy i dusić na bardzo małym ogniu ok 12-15 minut, czyli do czasu, gdy pory będą miękkie i szkliste.

2. Siemię zalać wodą i odstawić na kilka minut. W większym naczyniu wymieszać mleko z octem. W dużej misce dokładnie wymieszać mąkę, proszek do pieczenia, sodę oczyszczoną i sól.

3. Spęczniałe siemię dodać do mleka z octem i wymieszać trzepaczką. Połączyć z suchymi składnikami i mieszać przez chwilę, do uzyskania gęstego ciasta. Wmieszać uduszone pory.

4. Wykładać po łyżce ciasta na suchą patelnię i smażyć placki przez 2-3 minuty z każdej strony. 

Podawaj z pesto pietruszkowym.



PESTO PIETRUSZKOWE:

3 natki pietruszki, niedbale posiekanej
1/2 szklanki uprażonych pestek dyni lub słonecznika
2-3 łyżki płatków drożdżowych
1 duży ząbek czosnku
1/2 łyżeczki skórki otartej z cytryny
1/4 szklanki oliwy
sól, czarny pieprz

Wszystkie składniki poza olejem zmiksuj w blenderze z ostrzem w kształcie litery S albo rozetrzyj w moździerzu na grudkowatą pastę.

Wlej olej i zmiksuj lub rozetrzyj na pesto. Dopraw solą i pieprzem i przełóż do słoiczka. Doskonałe do placków w/w, ale i na zwyczajne grzanki.


Placki z tym pesto są doskonałe zarówno na ciepło, jak i na ciepło, również następnego dnia. Uzależniają.

Miłego tygodnia!

sobota, 24 września 2016

Kopnęła mnie

Dawno mnie nie było. Chwilowo miałam dość internetu, właściwie wciąż mam, ale potrzebuję go (i Was) do nauki, rozwoju, więc jednak przestałam się foszyć i postanowiłam wrócić. Ale nie jest łatwo. Skupiłam się na innych rzeczach, zdając sobie sprawę z tego, że potrzebuję odwyku od kompa i nagle się okazało, że nie tylko nie włączam go w tygodniu, ale również w weekendy może raz odpalam, by zapłacić jakiś rachunek.
Nie chodzi tylko o cztery treningi w tygodniu, których teraz bardzo pilnuję, ale i inne rzeczy. 

W ubiegłym tygodniu spotkałam się z Julią, zaprosiła mnie na kolację. Jej mąż wyjechał tego dnia, więc gdy położyła dzieci spać (to duże słowa, po prostu lekko rzuciła "Do spania", a one poszły: bez marudzenia, jęczenia, dla nich to naturalne), dokończyła gotowanie i miałyśmy czas dla siebie.

I rozmawiałyśmy, długo, a ona znowu przewróciła mi w głowie. I znowu zmotywowała. Tylko kilka osób potrafi to zrobić tak skutecznie, jak Julia. Jest w niej coś, co sprawia, że skoczysz za nią wszędzie, bo wiesz, że nic Ci nie grozi. A potem powiedziała, że wyjeżdża. Ledwie kilka dni przed tym spotkaniem Michał powiedział "Wszyscy fajni ludzie wyjeżdżają". 
No i my pewnie też wyjedziemy. Myślę, że szybciej, niż się spodziewamy.

Ale żeby wyjechać, trzeba się jakoś do tego przygotować. Już zaczęliśmy. Nawet, jeśli nie wyjedziemy, przygotowania się przydadzą.

Julia, dzięki za kopniaka. Teraz chce mi się jeszcze bardziej i działam ze zdwojoną siłą! 

I gotuję jeszcze więcej, planuję kilka dni do przodu, a nie tylko 2, co zjem w pracy i na obiad. I tak zaplanowałam sobie ostatnio tartę ze szpinakiem, fetą i pomidorkami. W wersji fit, bo bez żadnej śmietanki, ale na ukochanym kruchym. 




Czas na drugie śniadanie, po którym jedziemy na Marsz Równości. A po marszu spotkamy się z kolejnymi inspirującymi nas ludźmi. Mieszkają na Majorce. Tak. Pewnego dnia stwierdziły, że mają dość, rzuciły pracę w korpo i pojechały tam zamieszkać. Już chyba 2 lata minęły. Mówcie mi więcej, aj!!!



sobota, 3 września 2016

Rowerowo - Dziewicza Góra

Poprzednie dwie wycieczki to było nic w porównaniu z wyprawą na Dziewiczą Górę. Miejskimi rowerami. Serio. Michał wybrał najłatwiejszą trasę pod nasze rowery (wbiega na Dziewiczą czasem, więc te tereny zna dość dobrze), ale mimo wszystko momentami musieliśmy podprowadzać je ze względu na piasek. 
Powtórzę: w końcu będziemy musieli zainwestować w górskie rowery.



No i cóż, mimo że wycieczka należała do trudnych, wróciliśmy bardzo zmęczeni, to oczywiście było fantastycznie. Po drodze zrywaliśmy jeżyny z krzaka, gruszki z gruszy tak wielkiej, że przypominała wieżowiec. A gdy dotarliśmy na szczyt Dziewiczej Góry, zjedliśmy bułkę z pastą z grochu i jarmużu, garść orzeszków ziemnych, które zawsze nam towarzyszą w podróży, brownie, które Michał dzień wcześniej upiekł i popiliśmy wszystko czystkiem z termosu. Niewiele mówiliśmy, jedząc i pijąc. Rozglądaliśmy się wokół lub patrzyliśmy na siebie bez słowa. Bo czasem naprawdę nie trzeba wszystkiego komentować
Gdy chwilę odsapnęliśmy, nacieszyliśmy się ciszą, wdrapaliśmy się po ponad 170 schodach na 40-metrową wieżę z tarasem widokowym:



Wróciliśmy około 19, samej jazdy mieliśmy ponad 3h. Zjazd był, rzecz jasna trudniejszy, niż wjazd. Cały czas na hamulcu, z napiętymi łydkami, które później, już na płaskim, drżały, nie chcąc się uspokoić, aż do domu. Uda czułam jeszcze następnego dnia, więc trening był to porządny. Ale to oczywiście same pozytywne strony. Znacie mnie na tyle, że wiecie, ze lubimy solidny wycisk, więc niedzielna przejażdżka wokół Malty nie dałaby nam żadnej satysfakcji.

Po takim treningu piwo smakuje najlepiej, a jaki sen jest mocny!