Nie jest tak łatwo wrócić do codziennych, wcześniej założonych sobie zajęć. Wspieramy się nawzajem z mamą codziennymi długimi rozmowami telefonicznymi. Bo kontakt osobisty musiałyśmy chwilowo przerwać - ostatnie kilka dni spędziłam w łóżku. Nic przyjemnego: chorować. Ale w ciąży to podwójnie trudne, bo nie mogę brać prawie żadnych leków, więc dłużej zdrowieję. Myślę, że mimo wszystko z korzyścią dla mojego zdrowia, bo polegam tylko i wyłącznie na naturalnych sposobach typu syrop z cebuli, herbata z dziewanny, napar z imbiru itd.
Zanim zachorowałam, zdążyłam sobie kupić "Italia mi piace!", rozpoczynając tym samym przygodę z tym kwartalnikiem. Dobrzy, pełni pasji ludzie go tworzą, więc mam nadzieję, że pozwoli mi wejść na wyższe obroty z włoskim. Kuleje ostatnio moja nauka, książki, blog, samopoczucie, wszystko. Trochę tłumaczę to hormonami, a trochę wiem, że ja też, mimo odmienionego stanu, muszę przejść proces żałoby. Trudno się na czymś skupić.
Pogoda...
kiedy leżałam w łóżku, smog był minimalny, słońce pięknie świeciło,
zapraszając do spaceru. A dziś, kiedy muszę wyjść z domu, jest
pochmurno, wieje silny wiatr, za chwilę ma się tez rozpadać. Cudownie.
Aura nie pomaga ani trochę.
Ubieram się na tyle szczelnie, by wiatr nie mógł mnie dosięgnąć i ruszam. A Wy tam trzymać kciuki, proszę, bo dziś nerwowo trochę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz