wtorek, 17 lutego 2015

Marzenia o kremie z czarnej rzepy

W zeszłym roku czekałam z sianiem zbyt długo, niepotrzebnie. Tym razem wykorzystałam fakt, że jestem chora. Antybiotyk oczywiście dostałam, podobno nie było wyjścia... 

Wysiałam pierwsze cztery rośliny: bazylię, kolendrę, poziomki i rodzynek brazylijski (inaczej miechunka jadalna). To ostatnie nie wiem, co to do końca, widziałam kiedyś u kogoś, a w weekend wpadło mi w ręce w ogrodniczym. Na opakowaniu przeczytałam, że po wysuszeniu smakuje jak rodzynki, a na surowo można też jeść, poza tym robić kompoty i przetwory. No zobaczymy, nawet jeśli ostatecznie nie będzie jadalne, ładnie wygląda. No risk no fun! Poziomki... No ciekawe, czy wzejdą. Bo marzę o nich, naprawdę! Tak żeby sobie latem o świcie wyjść na balkon i zerwać 3-4 do owsianki...

Poziomki, kolendra, bazylia, rodzynek brazylijski


Te dwa dni w łóżku wykorzystałam na duolingo i książki. Spałam, robiłam duolingo, czytałam i tak w kółko. Czy ktoś z Was jeszcze nie zna duolingo? To darmowy program do nauki języków obcych. Jestem jego wielką fanką.

Dziś tylko ruszyłam się z domu do zieleniaka, bo zapragnęłam zupy z czarnej rzepy, ale oczywiście akurat dzisiaj jej zabrakło... Zaimprowizowałam więc, a miałam ochotę na biały krem jakiś. 
Wzięłam duży seler, dwa korzenie pietruszki, dwa pory, dwie cebule i trochę ziemniaków. Obrałam, pokroiłam w większą kostkę i wrzuciłam na rozgrzany olej do dużego garnka. Po kilku minutach zalałam wodą mniej więcej centymetr nad warzywami i gotowałam do miękkości. Po przestygnięciu zblendowałam, doprawiłam solą i pieprzem, podałam z posiekaną natką pietruszki.  

Pycha!I tak się grzeję wciąż tym kremem, bo oczywiście porcja dla armii wyszła.

Kaszlę okrutnie, no ale kaszleć będę jeszcze długo... Treningi od kilku dni znów dla mnie nie istnieją. W sobotę pojogowałam i dziś też bym chciała. Może krótka sesja bardzo spokojnej vinyasy uspokoi kaszel?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz