wtorek, 29 grudnia 2015

Co ja robię na siłce?

Michał zastanawia się dziś, co ja naprawdę robię, gdy mówię "Idę na trening" i z wielką torbą wybieram się na siłownię. Taaaak... Taka sytuacja (trening) ma miejsce 3-4 razy w tygodniu, ale nie udaje mi się zdążyć nigdy na zajęcia grupowe, więc ćwiczę sama, tzn bez opieki trenera. W tym tygodniu mam urlop, więc wczoraj zdążyłam. Jakoś nie wzięłam pod uwagę, że mogę mieć problemy wydolnościowe, skoro od dawna nie miałam. Tak, ale od dawna nie dostałam tak po dupie. Zaczęłam się dusić po 15 minutach (mam astmę), a lek, który nazywam shotem doraźnym, został w domu. Więcej tego błędu nie popełnię, w szatni myślałam, że się uduszę.

Ale do konkretów. 20% ćwiczeń zrobiłam od początku do końca. Tia.
Wszystko dlatego, że mimo częstych treningów, zawsze ćwiczę na tętnie w pełni przeze mnie kontrolowanym. Koniec z tym, tzn muszę przynajmniej raz w tygodniu iść na takie zajęcia. Nie tylko po to, by dostać dodatkowych bodźców i urozmaicić trening, ale również by się trochę zniszczyć. Nie ma wyników bez bólu, chyba że mamy przed sobą 10 lat. I tak cierpię dziś, po tym wczorajszym treningu, bo każde wstanie z kanapy sprawia ból okołu 50 mięśni, ale cieszę się. Przynajmniej wiem, ile pracy przede mną. Dużo.

Chodzę ostrożnie i powoli (trochę jak złoty robot z "Gwiezdnych Wojen"), z rękoma wysoko. Zjemy drugie śniadanie, jak tylko Michał wróci z biegu i pójdziemy na spacer do lasu. Muszę to rozejść.

A jutro idę znowu na zajęcia, znowu się skatuję, już to wiem. I już się cieszę.

Życzę Wam podobnych przyjemności :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz