sobota, 3 września 2016

Rowerowo - Dziewicza Góra

Poprzednie dwie wycieczki to było nic w porównaniu z wyprawą na Dziewiczą Górę. Miejskimi rowerami. Serio. Michał wybrał najłatwiejszą trasę pod nasze rowery (wbiega na Dziewiczą czasem, więc te tereny zna dość dobrze), ale mimo wszystko momentami musieliśmy podprowadzać je ze względu na piasek. 
Powtórzę: w końcu będziemy musieli zainwestować w górskie rowery.



No i cóż, mimo że wycieczka należała do trudnych, wróciliśmy bardzo zmęczeni, to oczywiście było fantastycznie. Po drodze zrywaliśmy jeżyny z krzaka, gruszki z gruszy tak wielkiej, że przypominała wieżowiec. A gdy dotarliśmy na szczyt Dziewiczej Góry, zjedliśmy bułkę z pastą z grochu i jarmużu, garść orzeszków ziemnych, które zawsze nam towarzyszą w podróży, brownie, które Michał dzień wcześniej upiekł i popiliśmy wszystko czystkiem z termosu. Niewiele mówiliśmy, jedząc i pijąc. Rozglądaliśmy się wokół lub patrzyliśmy na siebie bez słowa. Bo czasem naprawdę nie trzeba wszystkiego komentować
Gdy chwilę odsapnęliśmy, nacieszyliśmy się ciszą, wdrapaliśmy się po ponad 170 schodach na 40-metrową wieżę z tarasem widokowym:



Wróciliśmy około 19, samej jazdy mieliśmy ponad 3h. Zjazd był, rzecz jasna trudniejszy, niż wjazd. Cały czas na hamulcu, z napiętymi łydkami, które później, już na płaskim, drżały, nie chcąc się uspokoić, aż do domu. Uda czułam jeszcze następnego dnia, więc trening był to porządny. Ale to oczywiście same pozytywne strony. Znacie mnie na tyle, że wiecie, ze lubimy solidny wycisk, więc niedzielna przejażdżka wokół Malty nie dałaby nam żadnej satysfakcji.

Po takim treningu piwo smakuje najlepiej, a jaki sen jest mocny! 





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz