niedziela, 26 października 2014

No to Pure!

Wczoraj znowu obudziłam się z bolącym gardłem. Od wtorku było dobrze, więc trochę się zdziwiłam, ale tylko trochę, bo mam wrażenie, że i tak wyzdrowieję ostatecznie w okolicach czerwca.
Postanowiłam zignorować takie objawy, jak ból gardła i katar (i tak mam go cały rok, więc można przyjąć, że jest alergiczny), no i proszę: dziś obudziłam się bez bólu gardła. Zjadłam owsianko-jaglankę, spakowałam się i po espresso pojechałam do Pure.

Lubię ten luz w klubie w sobotę czy niedzielę rano. Wszyscy są trochę spokojniejsi, niż w tygodniu wieczorem. Lepiej się ćwiczy, a potem wychodzę z galerii handlowej i obserwuję tylko rodziny z małymi dziećmi. Tak, cudowny sposób na wspólne spędzenie niedzieli. MacDonald's w centrum handlowym. Smutne. Ale to nie moje życie, nie moja sprawa.

Nie było mnie tam długo, więc postanowiłam nie szaleć. Miałam ćwiczyć ok 30-40 minut, prawie się udało, ale trochę przedłużałam rozciąganie, bo tak mi tam było dobrze... :) Ale nie szalałam, pot się nie lał strumieniami, tylko troszkę. Promise.

Kolejność ćwiczeń zachowałam i prezentuje się to następująco:

20 minut na rowerku stacjonarnym (8,5km)
20 minut na orbitreku
3x10 squat na bosu
2x30 sekund deska

Do tego duuużo rozciągania. Dobrze było wrócić, w końcu czuję, że żyję, czuję mięśnie (no cóż, jednak mam jakieś, skoro bolą) i kolejny tydzień już mam nadzieję, będzie "normalny", czyli wrócę na jogę, na zdrowy kręgosłup im zobaczymy, na co jeszcze ;) Obiecuję w tym pierwszym tygodniu nie szaleć jeszcze.

A bosu kocham! Taka to podstępna pół-piłka, która robi wszystko, żebym z niej spadła, przypominając tym samym, że najczęściej wystarczy napiąć mięśnie brzucha. Ćwiczenia z cyklu core są u mnie niezwykle ważne. Oczywiście mam na myśli problemy z kolanem, ale właściwie nie tylko. Więcej wkrótce.

Jestem tak naładowana energią po tym treningu, że nie mogę się przestać śmiać ;)


Bosu. Zdjęcie ze strony





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz