Tydzień temu spotkaliśmy się z cudownymi ludźmi. Gościliśmy u siebie Elizę z Łodzi. Było dość kulturalnie, ale o tym następnym razem, może już jutro :) Poza tym było dużo jedzenia.
Przyjechała w piątek wieczorem, a już naprawdę późnym wieczorem dołączył do nas Dejfit. Piliśmy wino, a w międzyczasie robiłam dal soczewicowy na mleczku kokosowym. Drugą ręką tworzyłam chlebek bananowy. Upiekłam też dynię, co było mi potrzebne do śniadania nazajutrz.
I rozmawialiśmy wciąż. O ludziach, którzy ostatnio nas fascynują, o Żywej Bibliotece, która niedawno była w Łodzi, o filmach, tatuażach, siłce, jedzeniu, weganiźmie i wegetarianiźmie, o książkach, kotach i psach, o tym, jak trudno nam zrozumieć język agresji, dotyczący wszystkiego, co inne... Jak zawsze w przypadku Elizy i Dejita, spotkanie było bardzo inspirujące. Wygoniliśmy go o 2:00, wierząc, że obudzimy się przed Elizą i przygotujemy jej śniadanie.
Oczywiście to ona wstała przed nami, ale kto by się tym przejmował!
Gdy robiłam pankejki dyniowe, w tym czasie w piekarniku dochodziła zapiekana kasza jaglana z truskawkami. Spotkaniom końca nie było, bo na śniadanie wpadł Tomasz, którego wieki nie widzieliśmy, a i on z Elizą mieli sporo do nadrobienia. Śniadanie było konkretne, przyznaję, choć oczywiście my z Michałem pierwsi zgłodnieliśmy niecałe 3 h później, ale tak już jesteśmy skonstruowani... Najważniejsze, że goście się najedli, że im smakowało, że przepisy nawet Tomasz chciał. To cieszy bardzo, czuję się wspaniale :)
Jak już pospacerowaliśmy i kulturalnie się nasyciliśmy, poszliśmy do Mixtury na nowego burgera. Eliza wzięła buro, a my soczewkę. Przyznam, że dla mnie lepszy jednak buro. Nie jadłam jeszcze jaglaka, ale tyle jemy kaszy jaglanej, że zwykle szukamy czegoś innego, wychodząc z domu. Dodatkowo wzięliśmy frytki z selera, które trochę mnie zawiodły i pyszne piwo, którego nazwy już oczywiście nie pamiętam. I nawet udało się Marjana chwilę widzieć. Jak miło. Szkoda, że tak krótko.
Odwieźliśmy Elizę tramwajem na przystanek, z którego odjeżdżał Polski Bus i wróciliśmy szczęśliwi do domu. Tak rzadko ostatnio mamy gości, tak na dłużej i takich inspirujących. Musimy w końcu ją odwiedzić w Łodzi. Może jeszcze tej zimy?
Tak dużo mi się chce po spotkaniach z takimi ludźmi. Tak naprawdę.
A dzień później, na fali spotkania, włączyliśmy "Her", który nam Eliza zgrała. Bo chyba już zawsze tak będzie, że przy spotkaniu i noclegu u nas, będzie zgrywać jakieś filmy. Oglądając,zajadaliśmy guacamole. Uwielbiam przecież.
Smutny bardzo "Her". Wprawił mnie w dziwnie melancholijny nastrój. Chyba każdy z nas woli te prawdziwe relacje. Czy rzeczywiście nie mamy na nie czasu, jak wciąż powtarzamy?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz