Tak bardzo mi czegoś brakuje.
Zajadam się gryczanką ze śliwkami od rana, czytam przy śniadaniu smutne reportaże i jeszcze bardziej się dobijam. Później jadę rowerem do pracy i znowu myślę o wszystkim. W pracy młyn okrutny, bo szczyt sezonu, więc teoretycznie nie ma czasu myśleć.
Nadgodziny, na oparach, ale siedzę w pracy. Przebieram się w dres rowerowy i już to wiem, wychodząc z firmowej toalety, że za chwilę znowu będę myśleć, całe 8,5km do domu.
Po powrocie czeka na mnie obiad, który Michał gotuje 4 razy w tygodniu, od prawie 2 miesięcy, bo nie udaje mi się wcześniej wyjść z pracy. Później kawka, książka i myśli, bo przecież jestem zbyt zmęczona na siłownię. Jakiś włoski, jakiś niemiecki, Dostojewski na sen, a od rana machina rusza od nowa.
I tak minął tydzień, jutro kolejny piątek. Jutro już muszę iść na siłkę, bo zwariuję. Bo to właśnie jej mi brakuje, porządnego wycisku.
W czwartek rusza proces, bardzo zawiły i skomplikowany, potrwa według przewidywań naszych prawników 3-5 lat. Trzy lata to bardzo optymistyczna wersja. W dużym skrócie chodzi o podział spadku po moim ojcu. Tak, tata zmarł 1,5 roku temu, a dopiero teraz rusza wszystko. Nie pytajcie, dlaczego. Nie mam siły odpowiadać, a muszę mieć siły na później, na to wszystko, co nas czeka.
Poradzimy sobie, wspólnie z mamą i siostrą.
I obiecuję mniej smutków. Sobie obiecuję, nie Wam, bo co to Was obchodzi?
Jesień mnie po prostu przedwcześnie dopadła. Za chwilę sobie pójdzie.
A na jesień DM najlepsi. Och, to jedno z moich największych marzeń koncertowych...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz